Po bardzo udanym pierwszym dniu nadszedł czas na turę drugą. Warunki trudniejsze niż wczoraj – bardzo silny wiatr i spora fala.
Plan jest dość prosty – dołowić brakujące ryby do kompletu. Pierwszego dnia udało nam się trafić same duże sztuki, więc urządzają nas w zasadzie nawet średniaki, byle były to 3 okonie i jeden sandacz. Dlatego na pierwszy ogień idzie sandaczowy arsenał i meta z dnia poprzedniego. Oczywiście na miejscu jest tłum, a my docieramy jako ostatni, ponieważ mieliśmy niefart przy losowaniu łodzi i trafiliśmy źle ustawiony silnik. Na szczęście na tych zawodach nie można kotwiczyć, więc jedynie lądujemy na końcu kolejki do dryfu. Szybko padają pierwsze ryby. Widać że sandacze zostały zaskoczone podczas porannej aktywności i udaje nam się to wykorzystać w 100% – Andrzej bardzo szybko łowi psa 82 cm ! Mamy więc komplet zedów i można ruszać na okonie. Gruby początek ! Cykamy fotki jedynie przy miarce i ryba szybko ląduje w wodzie. Andrzej nie chce jej męczyć ze względu, że dostała mocno hakiem. To jest dopiero postawa ( … ja na jego miejscu fotkę bym chciał :P ). Odkładamy sandaczówki na bok i lecimy na najbliższe okoniowe mety. Pierwsza nie darzy rybami, więc lecimy na drugą wymagającą precyzyjnego obławiania. Poza tym stwierdzam, że w dryfie przy tym wietrze ciężko będzie wyczuć okoniowe skubnięcia, więc ja skupiam się na utrzymaniu nas w miejscu pod wiatr, a kolega rzuca. Taki 'spot-lock anchor’, ale z manualnym mechanizmem :) Szybko przynosi to efekt – kumpel łowi okonia 46 cm ! Jest mega dobrze. Dołączam do zabawy i jedną ręką rzucam , a drugą co jakiś czas kontroluję silnik. W tym momencie mam branie i zaczynam holować grubego pasiaka bez poprawnego zacięcia. Liczę na to , że skoro to nie sandacz, to obejdzie się bez wcinki. Przeliczyłem się … ryba po jakimś czasie spada. Jednak płaczu nie ma, bo łowimy dopiero ponad godzinę, a więc jest jeszcze mnóstwo czasu żeby złowić „tylko” dwa okonie. Andrzej namawia mnie żeby udać się na drugą bankówkę, ponieważ po pierwsze jest tam mniej ludzi, a po drugie to miejsce podobno zawsze darzy okoniami. Lecimy ! … a w zasadzie wleczemy się na silniczku 5 hp pod wiatr i duże fale. Po pół godzinie jesteśmy na miejscu i … jest problem – fala jest na tyle duża, że momentami wlewa nam się do łodzi, a dryf bardziej przypomina trolling na fali mimo sporej dryfkotwy. Jednak jeśli okonie żerują, to nie powinno to w niczym przeszkadzać. Nie żerują …
Ja w międzyczasie zmieniam strategię i decyduję się resztę czasu (a więc nadal większość dnia) łowić zupełnie inaczej. Andrzej ma łowić cały czas standardowo , czyli gumy i opad, a ja jak tylko mi przyjdzie do głowy, czyli głównie żelastwo i woblery. Niestety brań nadal nie ma, a Andrzej robi się powoli siny ze względu na wysokie fale. Postanawiamy wracać na pierwszą metę. Po drodze obławiamy inne miejsca, ale bez brania. U celu dowiadujemy się, że nawet sandacze siadły , a o okoniach nikt nie słyszał. No cóż, walczymy. Ja dalej kombinuje z woblerami i co jakiś czas łowię okonia … okonka. Żaden nie przekracza limitu 22 cm. Powoli zaczyna brakowac mi pomysłów co do różnych zbrojeń i przynęt, więc sięgam do Andrzejowego pudełka. Jednak żaden z jego wabików nie okazuje się magiczny i cały czas jesteśmy dwa okonie do tyłu. Chodzą nam myśli po głowie, żeby może spróbować podbić najmniejszego sandacza z 72 cm na coś większego, ale widzimy że nikt nic nie łowi, więc byłoby to głupotą… W końcu, gdy ja holowałem następnego 15 cm byka, Andrzej zacina i wyjmuje okonia 39 cm. Cieszymy się jak dzieci – mamy 442 cm i to bez pełnego kompletu ! Zostało jeszcze całkiem sporo czasu i jeden okoń do złowienia. Niestety … oprócz następnych kilku glutów u mnie, nie trafiamy niczego punktowego i trzeba wracać. Zastanawiam się czy może nie popełniłem błędu i jednak powinienem łowić na gumy … z drugiej strony trzeba było kombinować, ponieważ pasiaki nie żerowały, a że się nie udało? Cóż, tak to jest z rybami.
Na miejscu okazało się, że oprócz porannych sandaczy praktycznie nic się nie działo. Padło bardzo mało okoni i mało kto poprawił wyniki. Jednak pierwsza ekipa z dnia poprzedniego złowiła sandacza 70+ oraz ładnego okonia i podbili wynik do 450 cm, a więc przebili nas o 8cm. Tak czy siak lądujemy na drugim miejscu i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dla mnie to był praktycznie debiut na dorosłych zawodach, nie znam tej wody i przy okazji popełniliśmy bardzo dużo błędów taktycznych, a mimo to zabrakło nam jednego małego okonia żeby wygrać.
Niestety mojego sandacza przebito na 88 cm , ale za to okoń Andrzeja (46 cm) był największy :)

PS. Wiatr był na tyle silny , że jeden z kajakarzy się wywrócił i stracił cały sprzęt warty sporo tysi . Inny kajakarz w pobliżu chciał mu pomóc i następne kilka tysięcy funtów poszło na dno. Na szczęście chłopakom nic się nie stało – mieli kamizelki pneumatyczne. Swoją drogą obowiązkowe.