Serię „Z Archiwum X” rozpocząłem grubymi szczupaczymi mamuśkami i pomyślałem, że na drugi ogień fajnie byłoby wrzucić coś z sumowej kolekcji. Może nie najlepszą wyprawę, ale którąś z pierwszych „grubych” … a więc cofnijmy się o prawie 10 lat wstecz …

W tamtym okresie miałem już trochę sumów na rozkładzie, w tym rybę ponad dwumetrową, ale nadal mocno raczkowałem. Jednak worek już został otworzony znacznie wcześniej, a w zasadzie sezon nazad, gdy kupiłem nieduży ponton (tak tak opisywany przeze mnie ET Marine). Dlaczego właśnie więc wspominam tutaj ten wyjazd?  Nie wiem 🙂 Może dlatego, że nie tylko połowiłem bardzo fajnych ryb, ale dopisała świetna pogoda, a i odcinek Wisły był wyjątkowo urokliwy. Taka kwintesencja moich pierwszych sumowych wypraw – dzika Wisła i zero ludzi na wodzie. Dosłownie zero i to czasem przez kilka wypadów pod rząd. Nie chodzi mi nawet o sumiarzy, bo wtedy praktycznie nie istnieli, ale w ogóle nikt nie pływał łodzią latem po Wiśle. Dopiero jesienią pojawiały się pojedyncze jednostki spragnione sandaczowego mięsa
… jednak wróćmy do tamtych dwóch dni.

Wypłynęliśmy z kolegą o 10:30. Najpierw potrolowaliśmy (to były czasy gdy trollować jeszcze można było, a w zasadzie „już” i „jeszcze” 😉 ) trochę w górę rzeki pod główki, ale nie zaliczywszy brania postanowiliśmy płynąć w dół rzeki. Próbowaliśmy w wielu ciekawych miejscach, aż w końcu dopływamy do dzikiej burty z masą zwalonych drzew i się zaczęło.

Kumpel złowił dwa wąsy 80 i 105 na Dorado Alaska, a ja mam fajne branie (metr plecionki zeszło z hamulca), ale ryba spadła. Szybko złowiłem co prawda takiego z 60cm, ale to oczywiście bardziej narybek niż sum 🙂

Dużo czasu nie minęło i zaliczyłem potężne branie, no i zaczęła się zabawa. Szybka zamiana za sterami – kolega przejmuje rumpel, a ja walczę z rybą. Po jakiś 5 minutach wąsacz jest już złapany za szczękę. Pomiar – 155cm. Bardzo ładnie ! 🙂

Miałem jeszcze jedno branie w tym samym miejscu, ale niewykorzystane. Popłynęliśmy więc dalej i kawałek niżej znaleźliśmy piękną burtę z przykosą i wodą do 8 m. Prawie stojącą, a więc dość trudną (wtedy tego jeszcze nie wiedziałem). Bez brań. Tam rozbiliśmy obóz przy niedużym starorzeczu, a więc oczywiście było obowiązkowe ognisko i pieczona kiełbasa 🙂

Następnego dnia wypłynęliśmy wcześniej, bo już o 8 rano. Znowu obłowiliśmy burtę i głęboką rynnę przy obozie i znowu bez brania (a ryby tam były , oj i to wielkie, ale o tym przekonałem się kilka tygodni później).

Spłynęliśmy więc w dół na głęboką opaskę z przykosą. Dość szybko mam branie i wyjmuję 112.

Próbujemy jeszcze chwilkę i płyniemy w górę rzeki. Na przykosie na przeciwko jednej z główek kolega ma fajne branie, ale ryba się nie wcina , a ja łowię następnego sumka – 98.

Płyniemy dalej w górę. Przed zadrzewioną burtą, gdzie dzień wcześniej połowiliśmy, znajdujemy wzdłużną przykosę z szybkim nurtem. Tam we wlewie mam ładne branie i mocny odjazd, ale ryba szybko spada. Po 50 metrach znowu branie i na szczęście tym razem znacznie skuteczniejsze. Hol trwał dość długo jak na rozmiar ryby, a to ze względu na bardzo szybki wręcz brzanowy nurt, a nie mogliśmy spływać w dół żeby nie wpłynąć w zalane drzewa. W końcu wskakuję do wody i wyciągam rybę na płytką wodę. Tym razem „tylko” 136cm. Po wypuszczeniu poszedłem za zdezorientowaną rybą po piachu i dobrze zrobiłem, bo wąsaty zgubił się i z nurtem wpłynął w ślepy zaułek na przykosie – płytkie zastoisko. Usmażyłby się na słońcu. Przeniosłem go na główny nurt i wróciłem do pontonu.

Próbowaliśmy jeszcze chwilę w tym wycugu, ale bez efektu, więc popłynęliśmy na następną dobrą metę, gdzie prawie od razu mam potężne branie i błyskawiczny odjazd. Szok, o mało nie straciłem wędki … Trochę z tą rybą się napływaliśmy ostro manewrując między zalanymi drzewami. Dodatkowo była zapięta delikatnie za górną wargę, więc podebranie też nie było najłatwiejsze. Mierzenie i 184 cm. Co mnie trochę rozczarowało, ponieważ oceniałem sumka spokojnie powyżej 190 cm.

Poprawiłem jeszcze takim z 70cm i popłynęliśmy dalej. Jednak więcej sumków już nie złowiliśmy, a jedynie po sandaczyku.