Predator Tour 2021 – czekałem na te zawody przez wiele wiele miesięcy, ale przez obsranego COVIDA były ciągle przekładane, a jak już miały się odbyć to nałożyły się z innymi imprezami. Jednak miałem dość czekania i zdecydowaliśmy się jechać mimo niesprzyjającego terminu. Ja dotarłem prosto z zawodów w Anglii, gdzie po drodze zgarnęli mnie angielscy koledzy, którzy też brali udział w tym samym wydarzeniu i jechali z niego bezpośrednio na Predator Tour w Holandii. Przyfarciło mi się 🙂
Za to Paweł jechał samemu z Polski.

Zawody te mają dość specyficzny system punktacji. Należy złowić 3 szczupaki, 3 sandacze i 3 okonie. Na wynik składa się suma centymetrów. Jednak zanim doliczone zostaną nam sandacze, należy złowić 3 szczupaki. Zanim zaliczone zostaną okonie, należy złowić 3 sandacze. Oczywiście można to robić w dowolnej kolejności, ale punkty zlicza się w ten sposób – 3 szczupaki, potem dopiero 3 sandacze i na koniec 3 okonie.

Plan mieliśmy konkretny – ja wnoszę wiedzę o łowisku i umiejętności łowienia z rzutu, za to Paweł jako ekspert od vertykala będzie szukał toniowych dużych ryb. Niestety przez niedogodne terminy wygospodarowaliśmy jedynie dwa dni na trening, a kto bywał na tych wodach, wie że przez dwa dni można się zupełnie minąć z rybami. Żeby mieć opracowaną wodę potrzeba znacznie więcej czasu lub sporo szczęścia. Oczywiście jesteśmy w stanie znaleźć mety z rybami, czy nawet bez treningu można uderzać w swoje stare miejscówki, ale to się sprawdza przy prywatnym łowieniu, a nie na zawodach gdzie startuje ponad 100 najlepszych ekip z Europy. Można mieć wtedy pewność, że najlepsze i oczywiste miejsca są przepałowane podczas ćwiczeń, a dodatkowo na zawodach będzie tam stało po kilka łodzi.
Tak więc trzeba szukać kameralnych i nieoczywistych lokalizacji.

Trening dał nam trochę odpowiedzi. Znaleźliśmy sporo okoni w wielu miejscach, a o nie najbardziej się obawialiśmy. Za to mieliśmy problem z sandaczami, które zawsze były najłatwiejsza rybą dla mnie w Holandii. Na szczupakach się nie skupialiśmy, ponieważ one zawsze przyławiają się przy innych rybach (i tu się przeliczyliśmy …).

Piękny treningowy garbus 49 cm
Nowa życiówka Pawła – 41 cm

Martwiła nas ilość ryb pływających w toni, a właściwie ich brak. Co wytrącało nam główną broń Pawła z ręki – toniowy vertykal. Jednak nie panikowaliśmy, ponieważ czasem jest to kwestia jedynie odpowiedniego miejsca i czasu, żeby nałowić się kabanów. Liczyliśmy na to, że natkniemy się na takie ryby w czasie zawodów.

Dodatkowo mieliśmy trochę „przygód” – straciliśmy na szybko przyklejone numery rejestracyjne. Na szczęście pomógł nam mój kolega, który zakupił na szybko odpowiednie naklejki. Jeszcze raz dzięki Kuba ! Zgubiliśmy także przetwornik do skanera bocznego, którego Paweł przymocował … na przyssawkę :))) Powyrywało nam neonowe światełka, które Paweł pomocował sobie do nocnego łowienia na Wiśle. Uchwyty RAM też nie bardzo dawały radę z przeciążeniami. Straszenie Holandią nie pomogło, Paweł musiał dopiero na własnej skórze przekonać się, że bywa hardcorowo 😉

Pierwszy dzień to ciężka walka o rybę. Dużo pływaliśmy i szukaliśmy, ale nasze mety okoniowe z treningu nie dały nam brania. A ryby w nich nadal były. Czegoś jednak zabrakło. Może cierpliwości?
Za to mieliśmy szansę na prawdziwego kloca z verta. Paweł miał na kiju sandacza powyżej 80 cm, ale niestety ryba spadła. Szybka decyzja – lecimy daleko na inne mety, które zawsze były dobre, ale nie było czasu ich sprawdzić na treningu. Początek nie był obiecujący i dość długo nie mieliśmy brań, ale zdecydowaliśmy jednak dać miejscu jeszcze 10 minut. Zmieniłem przynętę na 20 cm gumę, licząc na branie lepszego sandacza. Rzut i … jakieś dziwne zaczepy. Muszle czy może coś łapało za ogon? Drugi rzut. Bam! Zdziwienie na powierzchni – mega okoń z opędzlowaną gumą aż po główkę.

Po chwili jeszcze większe zdziwienie, bo Paweł wyjmuje sandacza 59 na wirujący ogonek !
Zostajemy więc dłużej. Coś się dzieje. Nie minęło dużo czasu i znowu zdziwko – Paweł tarmosi sandacza 63 na WIRÓWKĘ :))) Zmieniam i ja przynętę na metal, żeby po chwili wyjąć następnego garba 48+

Więcej tego dnia nie złowiliśmy, ale dwa wielkie okonie i sensowne sandacze uratowały nam dzień, a w zasadzie dawały bardzo dobry start, ponieważ takie okonie to już mega zaliczka.

Drugi dzień – silny wiatr z rana powoduje, że organizatorzy wyłączają dwa główne zbiorniki na pierwsze dwie godziny z łowienia. Wszyscy muszą płynąć na rzeki. Nieźle 110 ekip … będzie tłum. Szybka decyzja – lecimy na jeden z moich starych waypointów. Mam ich kilka, więc planujemy okupować pierwszy wolny. Na szczęście nie musieliśmy płynąć daleko i władowaliśmy się w jedną z dobrze znajomych mi met. Łodzi było pełno wokoło, ale wszyscy pozajmowali inne pozycje. Nikt nie trzymał regulaminowego dystansu 😉 Lekki chaos.

Na początku niewiele się działo. Widzieliśmy jedynie jedną rybę złowioną – sandaczyk średniak. W końcu po 30 minutach ryby odpaliły. Najpierw spadł mi sandacz, co mnie trochę zdenerwowało, bo mielibyśmy już pełną kartę sandaczy, ale Paweł uspokoił mnie, że zaraz złowię następnego. I tak się stało. Trach i siedzi 60’ak !
Są 3 sandacze na karcie !
Skoro biorą decydujemy się zostać w tym miejscu, aż do momentu gdy otwarte zostaną główne zbiorniki. Opłacało się. Wyjechały mi jeszcze dwie super ryby – sandacz 76 i szczupak 98 !
Mega początek dnia.

Nadeszła pora, gdy można już było płynąć na dużą wodę. Nie zwlekaliśmy i od razu polecieliśmy na okoniowe miejscówki. Pierwsza była pusta, a dwie następne pełne ryb. Leszcze, sandacze, okonie … Tylko, że nic nie mogliśmy złowić. Na verta co najwyżej podpływały do przynęty i uciekały, a z rzutu były odprowadzenia, nawet do samej łodzi, ale bez finału. Po dłuższym czasie takich zabaw, zdecydowaliśmy się przemieścić się w kierunku miejsc, które zadziałały wczoraj. Po drodze skanowaliśmy inne potencjalne mety. Niestety prawie wszędzie była pustynia. Miejsce docelowe nie dało nam upragnionego okonia czy szczupaka, aczkolwiek Paweł miał pajka ponad 80 centów, ale niestety nie udało sie go wyjąć. Ja za to poprawiłem sandaczem na 72 cm. Co dawało nam bardzo dobrą kartę tego gatunku ze średnią ponad 70 cm.

Planowanie dnia trzeciego było nie lada wyzwaniem. Opcji było nieskończenie wiele i ciężko było podjąć decyzję. Podstawowy wybór był taki czy grać bezpiecznie i skupić się na wypełnieniu karty, czyli złowieniu dwóch brakujących szczupaków i okonia. Mam miejsca gdzie łowi się głównie nieduże ryby, ale jest ich sporo. Tylko, że wtedy zmarnowalibyśmy potencjał ładnych ryb, które mieliśmy do tej pory. Opcja druga była taka żeby polecieć na grube mety z dużymi rybami, których jest znacznie mniej. Wybierając opcje drugą mieliśmy realną szansę na miejsce w pierwszej 5’tce. Co prawda szansa nie była wielka, bo potrzebowaliśmy dwóch dużych szczupaków i chociaż średniego okonia. Jednak było to całkiem realne, bo zazwyczaj jak duże mamy żerują to jest ich kilka w okolicy. Poza tym stwierdziliśmy z Pawłem, że raz się żyje a zawodów przed nami jeszcze dużo, trzeba więc iść na całość, a więc wycieczka 40 km w jedną stronę 🙂

Niestety trzeci dzień nie poszedł nam tak jak sobie zamarzyliśmy. Po drodze odwiedziliśmy metę okoniową z dnia pierwszego i pasiaków nie zastaliśmy, a jedynie ich kuzynów z zębami, czyli sandacze. Na dodatek były to ryby w rozmiarze 59-63, czyli nic nam nie dające. Tak więc ruszyliśmy dalej w drogę. Po dotarciu na miejsce od razu wzięliśmy się za skanowanie wszystkich miejsc, ale niestety oprócz stad leszczy nic nie widzieliśmy na livescopie. Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach żeby oddać parę rzutów, ale nic nam nie wyjechało. Zdecydowaliśmy się przez chwilę porzucać na rozległej łące licząc na żerujące okonie i szczupaki. Chyba już w drugim rzucie duży szczupak zgarnął mi spinnerbaita wraz z 30 cm przyponem i wszystko uciął. Przypon był tak krótki, ponieważ akurat łowiłem wędką okoniową. Na głównym kiju miałem znacznie dłuższy. Było to niestety jedyne branie z traw. Wróciliśmy więc do szukania ryb głębiej, ale z takim samym efektem jak wcześniej. Na koniec dnia podjechaliśmy na miejscówkę ostatniej szansy. Prawie zawsze łowię tam duże okonie i trafiają się fajne szczupaki. No i ryby były, ale już po pierwszym braniu mi coś nie pasowało. Po chwili okazało się co … ponownie były to sandacze. I tak zakończyliśmy naszą przygodę z Predator Tour – do punktacji wszedł nam jedynie jeden szczupak 98 cm, ale i tak mamy odczucie że było blisko aby osiągnąć bardzo dobry wynik. Następnym razem będzie lepiej 🙂

Czy żałujemy naszych decyzji? Nie. Jakieś trzeba było podjąć, a po prostu zabrakło wiedzy na temat tego co się aktualnie dzieje w wodzie plus trochę szczęścia. Dużo się nauczyliśmy, sporo wniosków wyciągnęliśmy i może w przyszłości zaprocentują.

Podziękowania dla Pawła za zawsze pozytywne podejście i dobry klimat na łodzi.
Wielkie gratulacje dla Mariusza i Sławka za zajęcie 5 miejsca. Chłopaki potwierdzili wielką klasę !
Pozdrowienia dla całej ekipy z PL i DE. Dzięki za spotkanie i super spędzony czas. Do następnego !