Wymuszone klenie.

Pięknie jest siąść w mroźny, zimowy wieczór, chwycić w dłoń kubek gorącej herbaty i wrócić wspomnieniami do pięknych chwil letnich łowów. Takich, które najbardziej lubię nie tyle z racji aury, co mnogości dostępnych gatunków i przede wszystkich całego wachlarza przynęt i metod, jakie skutecznie mogę zastosować. Mnogość latających w powietrzu owadów, jest równocześnie źródłem wielu swędzących bąbli, ale przede wszystkim niezapomnianych brań kleni. Kolejny raz biję głęboki pokłon „specom” twierdzącym, że tą metodą łowi się tylko małe ryby. Ok. W sumie nie dla każdego kleń 50+ musi być okazem 😉 Skoro kleniozaury tak chętnie wychodzą do powierzchni i łykają aż po zęby gardłowe podawane im Bromby i Insecty, to czemu by nie spróbować muchy? Przecież wielu tak łowi i to z powodzeniem. Swoje muchowe doświadczenie z tym gatunkiem ograniczało się jedynie do przyłowów podczas pstrągowania. Może by tak celowo pomachać sucharem?

Odra wydawała się być trudnym łowiskiem, zwłaszcza dla tak niedoświadczonego muszkarza, jak ja. Przeniosłem się więc na jej dopływy, gdzie spinningowe efekty miałem więcej, niż zadowalające. Pierwsze próby muchowe sprowadziły mnie jednak do parteru. I już nie chodzi o to, że część mojego skromnego pudełka zaparkowała w nadbrzeżnych krzaczorach. Przecież pod nimi widywałem przemykające, niczym duchy, cienie okazałych kleni. Jeśli już doczekałem się jakiegoś brania, to były to zdecydowanie szybciej startujące do moich much uklejki, jelce i inne „zdobycze”. Zaopatrzyłem się więc w sporych rozmiarów piankowe imitacje koników polnych. Wyglądają całkiem nieźle, no i są niezatapialne. Celne podanie muchy i widzę startującego klenia. Ogląda dokładnie moją muchę i zawraca. No nie, tak to się nie będziemy bawić. Namierzam niewielkie stadko kleni. Odwijam sznur, kilka międzywymachów i mucha spada dokładnie między nie. Szok. Normalnie, jak nie ja. Jednak ryby mobilizują. Mucha głośno pacnęła o wodę, a zainteresowane klenie natychmiast obróciły się w jej kierunku. I tu chyba zadziałał instynkt konkurencji, gdyż osobnik, który był najbliżej, nie czekał na reakcję kumpli, tylko zdecydowanie zassał muchę. Zacinam i rozpoczyna się przeciąganie liny. Na miękkim muchowym kiju to zupełnie inne doznanie.

2

Ryba nie jest wielka, ale z racji nowej metody, mnie dla mnie zupełnie inną wartość, a przy okazji jest swego rodzaju przełomem. Kolejne przychodzą już dużo łatwiej i jakby naturalniej. Co prawda nie udało się przechytrzyć największych „profesorów”, ale kilka rybek w granicach 45 cm udało się pokonać, co na mojej #5 było już nie lada frajdą. Nadal jednak 90% brań i złowionych ryb następowało praktycznie w momencie zetknięcia się piankowego pasikonika z powierzchnią wody. W tej kwestii zdecydowanie wygrywały smużaki, które działały wabiąco również podczas zwijania linki. Do swobodnie dryfującej muchy ryby owszem, chętnie się podnosiły, ale w czystej wodzie kończyło się to zazwyczaj na obserwacji muchy i dania płetwy pod swój krzaczek. Muszę jakoś pokombinować z innym podaniem muchy, może lekkim jej smużeniem, żeby sucharek dłużej był wystarczająco kuszący dla ryb. A może Wy macie jakieś pomysły?

1

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

2 thoughts on “Wymuszone klenie.

  1. Cześć, mi sprawdzał się bardzo często następujący sposób: podaję muchę przed stojące ryby, i w momencie gdy zbliża się do nich, przytrzymuję zestaw by przysmużyła. Minusem jest to, że musisz stać przed rybom, bądź z jej boku, co w wielu miejscach jest minusem, ze względu na oko w każdej łusce klenia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *