Czas grubych ryb

    Wiadomość o intensywnych opadach na południu Polski zasiały ziarnko nadziei. Nadziei, że po trudnym i nie najlepszym rozpoczęciu sezonu uda się złowić choć jednego z najstarszych przedstawicieli swojego gatunku. Lata spędzone nad Wisłą, nauczyły mnie, iż przy tak niskiej wodzie jaką mamy tego roku, złowienie grubego bolenia będzie bardzo trudne. Mogło ten stan zmienić jedynie pojawienie się „dużej wody”. Nie powodziowej. Ale takiej, by poziom wody podskoczył choćby o metr. Przejście dużej wody zazwyczaj nie kojarzy się zbyt dobrze, zarówno mieszkańcom nadwiślańskich terenów, jak i wędkarzom, ze względu na możliwość podtopień domostw, czy też śmieci niesionych korytem rzeki.

   Brak śnieżnej zimy  oraz ciepła wiosna spowodowały, iż stan Wisły był najniższy od kilku lat. Dlatego też, nawet niewielki skok poziomu wody, dawał szanse na udany połów.

   Przez kilka dni śledziłem wszystkie dostępne strony internetowe, analizując dane zawarte na wykresach i tabelach. Przypominało to bardziej przeprowadzanie analiz giełdowych, niż hydrologicznych, ale moja żona wiedziała co to oznacza. Wraz ze wzrostem słupków na wykresach rosły szanse na połowy. Dzięki wyliczeniom udało mi się określić czas nadejścia podwyższonej wody   w okolice Torunia, czas jej przebywania oraz moment opadania. Kilka dni przed nadejściem wody sprawdziłem również  kilka  miejscówek,  w  których   zazwyczaj  łowiłem  bolenie  przy wysokim stanie Wisły. Analiza danych  i weryfikacja miejsc dały mi jasny obraz tego, gdzie będę spodziewał się dużych ryb.

     Wybór padł na miejscówkę oddaloną o 20km od Torunia. Miejsce położone z daleka od miasta,  w zupełnej ciszy i dziczy, gwarantowało spokój, jak również pewniejsze brania tych płochliwych  i ostrożnych ryb.

   Pozostało czekać na właściwy moment. W poniedziałek stan Wisły zaczął gwałtownie rosnąć i był to jasny sygnał o pojawieniu się fali. Byłem spakowany więc decyzja zapadła: „jadę w nocy, żeby dojechać na miejsce przed świtem.”

     Prognozy pogody zapowiadały w nocy deszcz ale dawały szanse na udany połów w ciągu dnia.

     Budzik nie  zadzwonił tej nocy.  Ale  nie  zaspałem. Nie  mogłem spać.  Myślałem o miejscach – czy  je dobrze  wytypowałem i boleniach. Zadawałem sobie jedno pytanie: czy będą w łowisku? Była co prawda możliwość zmiany miejsca, ale pokonywanie kilometrów pieszo, przez dzikie i zarośnięte brzegi Wisły nie należały do przyjemnych. Ponadto gorączka i choroba, z którą walczyłem od kilku dni nie napawała mnie chęcią do takich spacerów. Woda miała utrzymywać się jedynie przez dobę, więc awaryjnych wariantów nie było zbyt wiele.

    Mimo, iż deszcz wyraźnie stukał o parapety mego domu sugerując pozostanie w łóżku nie zniechęcił mnie. Szybko się ubrałem i udałem do samochodu. W deszczu pokonywałem kolejne kilometry, rozmyślając o sytuacji na wodzie.

      Na miejsce dotarłem jeszcze nocą. Pozostało czekać na wypogodzenie. Deszcz niestety siąpił do 4. Zjadłem więc spokojnie śniadanie i wypiłem kawę. Kiedy tylko deszcz ustąpił, ubrałem wodery   i ruszyłem w 40min drogę.  Przedzieranie się przez mokre chaszcze przypominało bardziej zajęcia   z survivalu, niż wędrówkę na miejsce połowu. Około 5 byłem na miejscu. Podwyższona woda napawała optymizmem. Mimo, iż wędkowanie rozpoczynałem później niż zwykle, była szansa na połów gdyż niebo pokryte było chmurami. Zwykle połowy boleni rozpoczynam przed świtem i trwają do 5-6. Później kiedy słońce dość mocno prześwietla wodę bolenie znikają. Tego dnia było inaczej. Szybkie rozłożenie sprzętu i rozpoczęło się obławianie miejscówki. Była to wysoka burta zakończona rozmytą główką za którą powstała wyrwa w brzegu wielkości boiska do siatkówki z wypłyceniem oraz zwaliskami. Podniesiona woda płynąc wzdłuż burty tworzyła gładką taflę. Jednak po minięciu rozmytej główki nurt rozbijał się na dwie części. Pierwszą płynącą dalej prosto i drugą za wstecznym prądem , opływającym potężną wyrwę z wypłyceniem. Na tym właśnie wypłyceniu gromadziła się drobnica, chcąca ukryć się przed silniejszym nurtem oraz nieczystościami niesionymi powierzchnią wody. Za drobnicą podążały bolenie.

      Do wody posłałem wobler T. Miernika  i rozpocząłem wędkowanie. Brak powierzchniowych oznak żerowania boleni dawał jasny sygnał, że jeśli są to duże. One żerują inaczej. Głębiej i dostojniej. Nie jak młodsi pobratyńcy, których widowiskowe ataki widać z daleka. Przy połowach dużych ryb liczy się wiara w miejscówkę, gdyż najczęściej brak jest jakichkolwiek oznak żerowania ryb. Kilka minut spokojnego obławiania miejscówki przerwało uderzenie. Wygięcie kija i odgłos hamulca oznaczał jedno: branie bolenia, po którym nastąpiła  walka. Przeciągnięcie bolenia przez rozmytą główkę, gdzie nurt zdecydowanie przyspieszał nie należało do najłatwiejszych, lecz po kilku minutach udało mi się podebrać rybę z wody. Ładna, gruba 70-tka spowodowała szybsze bicie serca. Kilka szybko zrobionych zdjęć i rybka wróciła do wody.

DSC_1880

         W innych okolicznościach cieszyłbym się z takiego połowu. Jednak, starsze osobniki tego gatunku były celem mojego połowu. Postanowiłem zmienić taktykę i zdecydowałem się na wolniejsze i spokojniejsze łowienie przy dnie. Na agrafkę powędrował wobler od piorto82,  który świetnie się sprawdzał w takich warunkach. Rozpocząłem spokojniejsze obławianie okolic dna.

       Piękno miejsca, połączone z odgłosami ptaków i promienie słońca nieśmiało przebijające się przez chmury umilały czas połowu. Po około godzinie obławiania  miejscówki nastąpiło branie. Niezwykle potężne uderzenie, którego nie doświadcza się zbyt często. Odgłos hamulca i ubywająca w szybkim tempie plecionka świadczyły o boleniu przez duże „B”. Po wybraniu 20-30m linki ryba zatrzymała się przed zwaliskiem, a następnie zaczęła płynąć w kierunku środka rzeki. Nie było mowy o szybkim odzyskiwaniu linki, a tym bardziej pompowaniu rapy. Musiałem poczekać , aż się zmęczy, kontrolując jedynie kierunki jej ucieczki. Przeciąganie plecionki trwało dobre 10 min zanim udało mi się podciągnąć bolenia do burty. Dopiero wówczas mogłem podebrać rybę i ocenić jej wielkość . Kiedy boleń znalazł się na brzegu, poczułem radość i ulgę. To był piękny, gruby boleń i mierzył ponad 80cm. Spojrzenie na jej piękno, szybka sesja i ryba wracała do wody. Nastąpiła chwila konsternacji. Jak gdyby dopiero teraz dotarło do mnie co się stało.

DSC_1859 - Kopia

        W wodzie nastała cisza. Miałem więc odrobinę czasu na drugie śniadanie, kawę i odrobinę odpoczynku. Zmieniłem przypon na nowy i zacząłem zabawę od nowa, starając się jak najlepiej dobrać wobler lub gumę do obławianego fragmentu rzeki. Zaowocowało to kilkoma kolejnymi boleniami nieco mniejszych rozmiarów. O godz. 10 chmury które gęsto okrywały niebo rozeszły się    i słońce mocno zaczęło prześwietlać wodę. W takich warunkach szanse na łowienie dużego bolenia znacznie zmalały. Ciśnienie szło szybko w górę, podobnie jak temperatura otoczenia. Musiałem więc przełożyć wędkowanie na godziny popołudniowe i wieczorne. Wówczas miała nastąpić zmiana ciśnienia i znowu pojawić się chmury. Tak też uczyniłem i po kilkugodzinnej przerwie przystąpiłem do wędkowania. Miejsce obławiałem z przerwami , tak by nie płoszyć zbytnio uklei oraz innego białorybu grupującego się na wypłyceniu. Po godzinie łowienia poczułem delikatne puknięcie w gumę. Postanowiłem zmienić ją na wobler. Tym razem wybór padł na wobler  nowwwaka i po kilku rzutach nastąpiło upragnione branie. Potężne uderzenie i odjazd w kierunku środka rzeki, od razu zdradzał siłę i wielkość ryby. Wiedziałem , iż ryba będzie podobnych lub nieco większych rozmiarów co poranna rapa. Jej siła nakazywała pełne skupienie, by nie popełnić żadnych błędów podczas holu.  Duży boleń po wybraniu około 30m plecionki zatrzymał się w rynnie po czym zawrócił w miejsce brania, a następnie wpłynął na wypłycenie siejąc popłoch wśród drobnicy. Kij pięknie amortyzował zrywy ryby, a ja odzyskiwałem kolejne metry utraconej przy braniu linki. Po kilkunastu minutach walki moim oczom ukazał się duży boleń. Wyglądał przepięknie. Po kilku kolejnych, lecz nieco słabszych odjazdach pozwolił się w końcu podebrać. Mogłem go podziwiać w pełnej krasie. Kilka ujęć migawki    i rapa wróciła do wody.

 DSC_1873 - Kopia

        Do zmroku pozostały zaledwie 3 godziny, więc po kwadransie ponownie przystąpiłem do wędkowania. Ku mojemu zdziwieniu już po kilku rzutach nastąpiło kolejne atomowe banie. Ryba tym razem zachowywała się inaczej i po braniu, niczym torpeda zaczęła płynąć w moim kierunku.   Z trudem nadążałem z wybieraniem luzu. W pewnym momencie ujrzałem potężnego bolenia, który tuż pod powierzchnią wody, minął mnie i popłynął w górę rzeki, rynną pod prąd. Kątem oka dostrzegłem, iż niestety cały wobler znajdował się na zewnątrz, a ryba była zapięta za 1 może 2 groty kotwiczki. Wiedziałem, że to będzie trudna walka. Ryba po wybraniu kilku metrów plecionki zawróciła i z podwójną prędkością spłynęła w miejsce ataku nurkując do dna. Szybkie poluzowanie hamulca przy nawrocie, dawało cień szansy na wygraną. Ryba krążyła w okolicach wypłycenia a walka trwała dobre 15 min.  Jednak ze względu na poluzowany hamulec  nie udało mi się jej podciągnąć choćby na metr. Zrozumiałem, iż w ten sposób nigdy nie uda mi się wyholować tak dużego bolenia Boleń mierzył ponad 80cm i był w bardzo dobrej kondycji. Wszystkie ryby złowione tego dnia były dobrze odżywione i w niczym nie przypominały ryb z początku sezonu, kiedy są wykończone po odbytym tarle. Ta ryba była duża, gruba i silna. Wiedziałem, że przeciąganie walki w nieskończoność spowoduje zbyt duże zmęczenie ryby. To  mogło jednak  doprowadzić do tego, że ryba nie przeżyłaby tak długiej walki. Podkręciłem hamulec. Pompowanie i naprzemienne odjazdy ryby wydawały się nie mieć końca. Po kilku próbach udało się podciągnąć rybę bliżej burty. Ta jednak czując trawy zrobiła odjazd zakończony wystrzeleniem woblera na powierzchnię wody. Poczułem radość i  satysfakcję z przechytrzenia ryby, oraz ogromny szacunek dla tego wspaniałego przeciwnika. Nie czułem złości. Tego dnia udało mi się złowić jeszcze kilka mniejszych boleni, po czym wróciłem do domu, by móc kolejnego ranka znowu spróbować swoich sił.

      Niestety, przez noc woda opadła a bolenie rozeszły się po rzece. Mogłem jednak w spokoju przeanalizować wydarzenia poprzedniego dnia, nacieszyć się chwilą i pozachwycać się tym miejscem. Pożegnałem się z boleniami i swoją miejscówką.

Będę czekał cierpliwie na nadejście kolejnej wyższej wody z myślą, iż może się jeszcze spotkamy.

Avatar photo

About

Od najmłodszych lat wędkarstwo było moją pasją. Już jako mały chłopiec biegałem z wędką po pobliskich jeziorach w pogoni za okoniami. Było wówczas niezwykłą przygodą, za każdym razem niosącą inny scenariusz i zakończenie. Z czasem stało się ważnym elementem mojego życia. Było sposobem odpoczynku i ucieczki od trudów związanych ze służbą pilota śmigłowca bojowego. Przez wszystkie lata mojego biegania brzegami rzek i jezior wędkarstwo zawsze było istotną częścią mojego życia, i tak pozostało do chwili obecnej...

View all posts by

6 thoughts on “Czas grubych ryb

  1. Siwypike – gratulacje złowionych boleni, ale i gratulacje za ten artykuł. Jedna z najbardziej analitycznych i dokładnych relacji jaką miałem okazję czytać. A że bolki są moją piętą achillesową, dużo się też z niej (relacji) dowiedziałem. Za co dziękuję :-).

    Pozdrawiam,
    Marcin

  2. Piękne ryby i świetny tekst. Masa konkrentnych informacji na temat Łowienia Boleni – fajnie, że dzielisz się wiedzą i doświadczeniem, dzięki 🙂

  3. Dziękuję za miłe i pozytywne opinie. Dla mnie pisanie ma sens wówczas, kiedy mogę się swoją wiedzą podzielić z innymi. Sam jestem w połowie drogi jeśli chodzi o bolenie. Nigdy jednak bym nie doszedł do miejsca w którym jestem, gdyby tacy boleniarze jak Patryk Skorupa, Robert Hamer, Darek Mrongas czy Janusz Wideł mi nie pomogli. Dzięki ich wskazówkom zrozumiałem wiele zależności, prawideł i zasad. Dlatego teraz z przyjemnością mogę się dzielić swoimi doświadczeniami.

  4. Niesamowitą przygodę przeżyłeś tego dnia! Mój szczególny podziw budzi fakt, że wszystko było starannie zaplanowane i zakończone wspaniałymi rybami. Świetny teks i wskazówki. Jedno z najciekawszych opowiadań/artykułów o boleniach jakie czytałem. Proszę zdradź jakiego typu i jakiej średnicy linki używasz do zestawu na bolenie. Wspomniałeś o przyponie… Chodzi o fluorocarbon?
    Kolejnych takich przygód!

    Pozdrawiam

    1. Serdecznie dziękuję za komentarz.To był fantastyczny dzień, że względu na duże ryby. Częściej jednak trafiają się połowy z dużą ilością średnich ryb. Wówczas wiadomo że dużych nie będzie w łowisku. Zajmują trochę inne miejsca. Co do przypony to ja stosuję flocarbon 0,28-0,30. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *