Styl alpejski, nazywany też slangowo stylem „na lekko” – taktyka stosowana przy zdobywaniu wysokich gór
„Styl alpejski” jest to technika zdobywania wysokich gór przy wykorzystaniu minimalnej ilości sprzętu, bez poręczówek i tlenu, jest się wtedy zdanym na łaskę i nie łaskę pogody. Właśnie w takim stylu, na lekko i z minimalna ilością sprzętu postanowiliśmy z kolega Sławkiem popłynąć na bałtyckie łososie moim małym pontonem z niewielkim silnikiem.
Przygoda:
Morskie trocie w tym roku brały wyjątkowo chimerycznie po sześciu wyprawach miałem na koncie dwie ryby z czego jedna była wymiarowa, natomiast „łososiowcy” łowili. Podjęliśmy decyzję o przystosowaniu mojego pontonu długości 3.8m z Yamahą 9.9hp do wypłynięcia na łososie z Helu. W weekend przed majówką przykręciliśmy ramę na wędki z kwasówki do pawęży oraz maszt do planerów do podłogi. W miedzy czasie na wariata zrobiliśmy certyfikaty SRC a kolega Sławek nałapał uklejek.
Pierwszego maja o świcie zrzuciliśmy mój ponton z nabrzeża. Tak dokładnie zrzuciliśmy, nabrzeże na w porcie Hel jest wysokości około 1.5m i nie ma slipu, więc pontonierze zrzucają swoje jednostki wprost do wody. Po zgłoszeniu wyjścia przez radio, obraliśmy kurs na boje Hel, i to był moment kiedy się dowiedziałem że będę wracał na morze. Moment gdy słońce wychodzi zza horyzontu, a ty płyniesz w morze w jego kierunku, czujesz morska bryzę na twarzy jest wręcz metafizyczny, czujesz łączność z absolutem i poczucie absolutnego szczęścia.
Po minięciu małego toru wodnego zaczęliśmy rozkładać zestawy, i z prędkością około półtora węzła płynęliśmy w kierunku dużego toru. Łowienie szło gładko, do momentu kiedy pojawiła się fala. Okazało się że nasze planery są za małe i planer, który jest na nawietrznej przewraca się po nakryciu przez falę. To powodowało totalną katastrofę i splątanie wszystkich sześciu zestawów, planer który normalnie odciąga zestawy od burty po zrobieniu fikołka ściąga je w kierunku kilwateru. To nie jest nic fajnego, trzeba ściągać zestawy rękoma ponieważ wszystko jest splątane, poprzecinać i puścić głupio bo zostawić 150pln (cena flashera, plus główka, plus ciężarek typu „pług”) w wodzie to jednak szkoda, a wszytko to dzieje się jak buja i miejsca na pontonie jest za mało nawet na jedną osobę.
Rozplątanie i rozłożenie wszystkich zestawów od nowa zajęło nam (a właściwie Sławkowi bo ja trzymałem rumpel) około półtorej godziny, szybciej się po prostu nie da. Taka była pierwsza lekcja, na morzu jest sielanka dopóki nie pojawia się fala wtedy rzeczy lubią się p…lić . Tego dnia zaliczyliśmy jeszcze kilka wywrotek planera, ostatecznie zrezygnowaliśmy z wypuszczania planerów z masztu i przeszliśmy na łowienie z „pieskami”, złożyliśmy też dwie wędki i łowiliśmy tylko na cztery. Zrobiliśmy dobry szmat drogi, około 11h trollingu, między dużym i małym torem, niestety tego dnia było bez brania. Do portu wróciliśmy koło 20. Na kwaterze zasypiałem o 24 a pobudka następnego dnia była o czwartej. Taki rytm na łososiach.
Kolejnego dnia nie musieliśmy się wodować więc drugiego maja wypłynięcie poszło nam sprawniej. Płyniemy bardziej na północ niż ma wschód, dopływamy do miejsca gdzie łączą się tory wodne, jakieś 5Mm na północ od Helu i obieramy kurs spowrotem na południe. Mija nam kolejna zimna dniówka na morzu. To jest kolejna nauczka, nie ważne jak gorąco było Ci w porcie (w porcie termometr wskazywał 18 stopni), po 10h na morzu i tak będziesz czuł chłód jak nie masz kabiny. Jest jak na ognisku z jednej strony gorąco z drugiej strony zimno, w zależności jak się ustawisz do słońca.
Po około jedenastu godzinach trollingu w okolicy boi Hel wahamy się czy nie spływać gdyż do zachodu wg. kalendarza zostało 1.5h, i wtedy rozległ się ten ukochany dźwięk. Gwizd hamulca w moim Pennie. Sławek który spał w dziobie natychmiast się obudził, ja wapdłem w amok, puściłem rumpel i złapałem za wędkę. Zaciąłem. W kilwaterze było widać balet ryby tańczącej na ogonie i wywijającej ósemki. Następne parę sekund to mały chaos gdyż musieliśmy się ze Sławkiem zamienić miejscami przy rumplu. Ja nadal holowałem rybę. Odpiąłem „pieska”. Ryba wciąż miło pulsowała na kiju. Była już pięć może trzy metry od burty kiedy poczułem niepokojący luz na wędce., niestety ZESZŁA. Kolejna nauczka, nawet ostanie 5min łowienia może dać branie. Spływamy na pusto, parę minut po tym jak słońce schowało się za Hel.
Drugi wypad zaczęliśmy tydzień później. Mieliśmy nowe większe planery wykonane przez Sławka. Okazały się one niesamowicie stabilne, nie wywalały się przez cały weekend łowienia, zaczął nas niestety trapić inny problem, urywająca się linka od planerów. Pierwszego dnia postanowiliśmy więcej czasu spędzić na łowieniu niż na dopłynięciu na łowisko, rozłożyliśmy zestawy już około ćwierć mili powyżej boi Hel. Przez cały dzień nie oddalaliśmy się od niej dalej niż dwie, dwie i pół mili na północ, wschód i południe. Po dobrych sześciu godzinach trollingu rozległ się terkot kołowrotka. Na zestawie dociążonym 150 gramowym pilkerem idącym na około 10m głębokości siedziała ryba. Tym razem była kolej na hol Sławka. Kolega pompował rybę przez dobre 20 do 30min zanim pokazała nam się kilwaterze, kumpel dociągnął łososia pod burtę, ryba była wielka, płynęła majestatycznie około 1,5 do 2m pod wodą równolegle do pontonu. Płynęliśmy około półtorej węzła, w pewnym momencie łosoś zrobił odjazd w dno. Sławek nadal go pompował, znów mieliśmy rybę przy burcie, tym razem, była blisko powierzchni wody, szczerze powiedziawszy nie widziałem w życiu tak dużego łososia. Ryba zrobiła kolejny zwrot, postanowiła odjechać pod ponton. I to by było na tyle, nastąpił luz na żyłce. Łosoś urwał kotwiczkę z fluorocarbonowoego przyponu 0.7mm, możliwe że obciął ją o stopę silnika.
To był nasz ostatni kontakt z rybą w sezonie wiosennym 2016. Kolejnego dnia nie mamy nic, musimy też spłynąć wcześniej, gdyż wiatr zaczął przybierać na sile i bardziej doświadczony kolega Marek, radzi na radio żebyśmy się jednak zwijali. Robią to też znacznie większe od nas jednostki. Na morzu wypada się słuchać bardziej doświadczonych. Spływamy do portu po drodze łowiąc kilka belon na zestawy ustawione najbliżej powierzchni.
Dokumenty i porady sprzętowe:
Po tym przydługim wstępie chciałbym podzielić się z Wami kilkoma praktycznymi poradami, jak zacząć przygodę z bałtyckim łososiem, kiedy nie dysponujecie łajbą długości 7,5m i 150 konnym silnikiem .
Sprzęt:
Po pierwsze pływadło. Jak przeczytaliście ja pływałem pontonem długości 3.8m z silnikiem 9.9konia. Taki zestaw nie jest najbardziej komfortowy, daje się z niego łowić jednak te niecałe dziesięć koni to zdecydowanie za mało żeby wejść w ślizg kiedy na pontonie jest dwóch chłopów o słusznych rozmiarach do tego cała masa wędkarskiego szpeju. Zdecydowanie lepszy byłby silnik dwudziesto konny i pływadło o dwadzieścia lub pięćdziesiąt centymetrów większe. Na ww. silniku, nie w ślizgu udało nam się rozwijać prędkość góra sześciu węzłów czyli szybka ucieczka przed szkwałem mogła by być trudna. W ślizg mogliśmy wejść tylko na zupełnie gładkim morzy płynąc z wiatrem w plecy. Co do pontonu to rozmiar 3.8m zapewnia minimalny komfortu łowienia, miejsca jest mało i należy bardzo dbać o porządek na jednostce.
Jeżeli chcecie pływać po morzu to waszą jednostkę KONIECZNIE zarejestrujcie w Polskim Związku Żeglarskim. Tylko takie jednostki mają prawo poruszać się po otwartym morzu poza Zatoką Gdańską, są to jednostki z początkiem rejestracji „POL…”. Pamiętajcie nie starostwo, nie Polski Związek Motorowodny a tylko i wyłącznie Polski Związek Żeglarski. Koszt takiej rejestracji to 60pln. Miałem tu załączyć rozporządzenie Urzędu Morskiego które pozwala tylko ww. jednostkom na pływanie po otwartym morzu ale mi gdzieś zaginął link. Jest jeszcze jedna ważna zaleta takiego posunięcia. Pływanie po morzu nawet w strefie do 2Mm od brzegu, na tak zarejestrowanych jednostkach zlicza się bez formalnych przeszkód do stażu morskiego, potrzebnego do uzyskania patentu Morskiego Sternika Motorowodnego.
Kolejną sprawą jest radio VHF. Niestety ceny tych urządzeń w Polsce są kompletnie z kosmosu w porównaniu do cen w Stanach ale kupując w kraju nie warto oszczędzać gdyż to urządzenie może uratować wam życie. Radio wg. obowiązujących przepisów musicie mieć jeżeli wypływacie poza Zatokę Gdańską. Sprawne radio może wam uratować skórę gdyż zasięg komórkowy znika kilka mil na północ od Helu, w przypadku awarii silnika bez radia nikogo nie poprosicie o pomoc. Kanał na którym rozmawiają łososiowcy to 72, prowadząc na nim nasłuch usłyszycie kto co łowi, co nieraz bywa frustrujące. Ja używałem „ręczniaka” radia ICOM IC-M23 koszt około 600pln.
Innym niezbędnym sprzętem jest echosonda z ploterem GPS i aktualną mapą akwenu (a najlepiej dwie, a najlepiej dwie plus mały ręczny GPS i komórka z mapą morską np. aplikacją Navionics) plus busola lub kompas na wypadek gdy zawiedzie elektronika. Tu też nie ma żartów. Na pełnym morzu gdy ginie z oczy ląd bardzo łatwo zgubić orientację nawet przy dobrej widoczności, nie mówiąc o sytuacji kiedy zapadnie mgła (a potrafi być taka że nie widać palców wyciągniętej ręki) , zresztą pisał o tym Marek Szymański na łamach Wędkarskiego Świata. Zgubienie drogi we mgle może się skończyć tragicznie, łowi się parę set metrów od torów wodnych którymi pływają kontenerowce (widać to na jednym z załączonych zdjęć). Oni nie widzą nas na radarze i nie zmienią kursu, a potrafią płynąć 20 węzłów, więc jak sami widzicie wpłynięcie na tor wodny w czasie mgły może być ostania przygodą w życiu. Jak pisałem warto mieć też ze sobą kompas lub busolę, po pierwsze wskazówka busoli reaguje znacznie szybciej niż kompas w echosondzie na zmiane kursu co pozwala nam łatwiej prowadzić ponton po obranym kursie. Po drugie busola nie przestanie działać bo jej styki zamokły i zawsze jakoś tam do brzegu dopłyniecie. Co się tyczy styków, to sól w morskim powietrzu potrafi je zepsuć bardzo szybko, więc dobrze jest je posmarować wazeliną techniczną przed podłączeniem.
Jeżeli planujecie łowić z planerami to plany tych sprawdzonych które się nie wywalają są tutaj: http://planerboard.blogspot.com/ . Te planery są duże i takie mają być, nie próbujcie robić mniejszych gdyż doprowadzi to tylko do waszej frustracji i rozplątywania zestawów. Zmniejszenie wymiarów o połowę było powodem naszej porażki pierwszego dnia trollingu, zamiast łowić walczyliśmy z koziołkującym planerem.
Nie nawijajcie też byle czego jako linki trzymającej planery gdyż, planer lubi się urwać kiedy morze zaczyna falować, nawet przy niewielkim zafalowaniu łatwo go zgubić z oczu i trudno znaleźć żeby wyciągnąć z wody. Stracicie masę czasu i nerwów na pływanie za urwanym planerem oraz rozplątywanie zestawów. Jako linki do planerów najlepiej użyć linki Dacronowej dostępnej w sklepach dla kajt-serferów lub spadochroniarzy. Nie jest tania kosztuje między 2,5 a 3,5 złotego za metr. Na burtę powinno wystarczyć 20 do 30 metrów.
Dokumenty:
Teraz kolej na dokumenty które musimy posiadać aby wyjść w morze. Potrzebne są dwa:
– Patent Morskiego Sternika Motorowodnego oraz
– Certyfikat Operatora SRC.
Do zdobycia patentu motorowodnego sternika morskiego potrzebne jest 200h stażu morskiego. Ze swojego doświadczenia i pytań które zadałem wielu osobą, wykonaniu stek telefonów do różnych instytucji, do stażu liczy się tylko pływanie na jachtach rekreacyjnych lub komercyjnych najlepiej zarejestrowanych w Polskim Związku Żeglarskim oraz jednostkach rekreacyjnych za granicą np. wypożyczanych w bazie wędkarskiej w Norwegii, wasze przebywanie na jednostce musi być też dłuższe niż 24h z czego w czasie tych 24h część może to być postój w porcie.
Zdobycie stażu wygląda na bardziej skomplikowane niż się wydaje, jeżeli pływaliście na łososie z kimś lub pływacie za trocią w strefie przybrzeżnej na jednostce zarejestrowanej w PZŻ lub na dorsze na małej łódce (zarejestrowanej w PZŻ) to zlicza wam się to do stażu. Najlepiej zadzwońcie do szkoły która organizuje kursy i egzaminy na ww. patent znajdującej się nad morzem (to bardzo ważne żeby byli nad Bałtykiem a nie gdzieś na śródlądziu, ja obdzwoniłem szkoły na Mazowszu w okolicach Warszawy i niewiele się dowiedziałem dopiero telefon do szkoły w Gdyni wyjaśnił wiele spraw). Na pewno wam doradzą jak poprawnie wypełnić dokumenty stażowe lub ułatwią zdobycie stażu. Napiszę to jeszcze raz jeżeli chcecie pływać po Bałtyku róbcie kurs w szkole nad Bałtykiem, bo tylko wtedy dowiecie się na kursie aktualnych informacji dotyczących pływania po morzu, przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia.
Kurs na certyfikat SRC można zrobić w weekend jeżeli nie robi się go w UKE. Wystarczy wpisać w google hasło „kurs src” a wyskoczy Wam kilkadziesiąt szkół organizujących takie kursy.
POGODA GŁUPCZE!
Bardzo ważny punkt przed wyjściem w morze to sprawdzenie prognozy pogody. Ja sprawdzam na windguru.cz oraz yr.no. Jeżeli na Windguru zapowiadają 4 w skali Beauforta (prognoza dla Helu) to nie wypływajcie, jeżeli zapowiadają między 3 a 4 też nie wypływajcie.
Pogoda dla małego pontonu to wiatr między jeden a dwa w skali Beauforta w porywach do trzech. Jeżeli słuchacie na kanale 16-stym (a macie obowiązek wg. przepisów na nim prowadzić nasłuch) to też usłyszycie zapowiedź prognozy której dalsza część będzie na kanale 66. Takie prognozy podawane są o godzinach:
0005, 0705 oraz 1305.
Słuchajcie też uważnie co mówią wasi koledzy na kanale 72, jeżeli słyszycie że jakieś większe jednostki się zawijają bo może się popsuć pogoda to uwierzcie mi, jeżeli ktoś się zwija dysponując siedmio metrową łajbą bo przyjdzie pogorszenie pogody to znaczy że wy powinniście już dawno lecieć na pełnym gazie do portu na waszym pontoniku a przynajmniej nie oddalać się dalej niż godzina drogi od cypla Helskiego.
Myślę że to tyle. Nie będę tu pisał o flasherach, przynętach, długościach przyponów, mocowaniu martwej rybki, rozstawiany zestawów łosiowych itd. gdyż żaden ze mnie specjalista w tej dziedzinie i dopiero się uczę a poza tym tego typu informacje znajdziecie rozsiane po forach oraz w archiwach gazet wędkarskich.
Chciałbym także zaznaczyć że ostateczną decyzję o wyjściu w morze na małym pontonie pozostawiam Wam i tylko na Was ciąży odpowiedzialność jak coś pójdzie nie tak. Ja to zrobiłem ze Sławkiem i przeżyliśmy emocjonująca przygodę wędkarską. Z Helu pływa kilku kolegów na większych niż mój pontonach między innymi Marek Szymański, które na pewno zapewniają większe bezpieczeństwo i komfort niż łupinka 3.8m. Mam do pływania na takiej małej jednostce podejście jak moi znajomi alpiniści do stylu alpejskiego we wspinaczce, ani to bezpieczne ani do końca rozsądne, ale da się i są tacy co to robią i żyją.
Na pytania chętnie odpowiem w komentarzach. Do usłyszenia na siedemdzieśątym drugim!
ps.: na nowy sezon kupiłem trochę większą jednostkę ale o tym innym razem.
Grubo !
Zastanawiałem się kiedyś na jak dużym pontonie „już można”.
Super artykuł.
Dzięki za dobre słowo.
Świetna historia, myślę już od dwóch sezonów aby spróbować łososiowego trollingu na pontonie 3,6m i silniku 15KM, z tego co napisałeś to się da 🙂 Może w sezonie 2017 uda się pierwszy raz spróbować, tylko trzeba będzie ogarnąć papiery i trochę dodatkowego sprzętu, które na śródlądziu się przecież nie posiada 🙂