W pokoju panował półmrok ,lecz mimo to dało się dostrzec dwie smukłe sylwetki stojące w kącie. Jedna jak i druga niezwykle kuszące, czułem na sobie ich prowokujące spojrzenie. Nic nie mówiły, choć każda z nich chciała być wybrana. Obie szalenie atrakcyjnie, obie zupełnie różne od siebie. Którą mam wybrać? Podchodzę bliżej, badawczo przyglądam się każdej z nich, aż w końcu postanawiam… Obejmuję je obie i razem wychodzimy na zewnątrz. Ja, Boleniówka i Jaziówka:)
Strasznie trudno było mi podjąć decyzję i wybrać tylko jeden kij. Postanowiłem podzielić (jak się później okazało wcale nie po równo:)) dzień i zmierzyć się oboma gatunkami- jaziami i boleniami. Miałem do dyspozycji cały dzień ,a to dało możliwość obskoczenia kilku miejsc.
O świcie zawsze jest mniejsze prawdopodobieństwo trafienia na wietrzną aurę, więc wybór jest prosty- najpierw„mulaki”.
Na agrafkę zakładam niewielką paskudę wlasnego wykonania. Niespełna półtoracentymetrowa kulka z jajem ,uzbrojona w bezzadziorowego Ownera doskonale sprawdza się w tym miejscu. Woblerek jest wolno tonący i można spuszczać go z pradem bez obawy szybkiego utknięcia w przydennych zaczepach. Odległości rzutowe nie są oszałamiające i często wypuszczenie przynęty to jedyna droga do sukcesu. Ster- niewielki umieszczony pod kątem ok. 45 stopni, dzięki czemu można przy wysoko uniesionym kiju smużyć powierzchnię wody. Opuszczenie wędziska pozwala na spenetrowanie nieco głębszych warstw wody. Osobiście najbardziej lubię prowadzić te przynętę do kilkunastu centymetrów pod powierzchnią, aby nie zostawiała widocznych śladów na powierzchni wody. Czemu? O tym za chwilę.
Ryb nie widać, nie spławiają się, nie zbierają z powierzchni, cisza, ale ja wiem ,że one tam są. Chociaż… z każdym kolejnym oddanym rzutem nabieram coraz większych wątpliwości. Z Wisły wyciągnięto korek, poziom wody drastycznie opadł- może one odeszły od brzegu? Z uporem maniaka realizuje strategie, która sprawdziła się ostatnim razem. W końcu, jeden z przebiegów napotyka na żywą „przeszkodę”. Wobler zostaje agresywnie zaatakowany przez…
No nawet nie będę tego komentował;) Oglądam z każdej strony,ale niestety,mimo szczerych chęci , jazia z tego nie zrobię;p No nic,walczymy dalej.
Dochodzę do niewielkiej zatoczki ,uciągu w tym miejscu praktycznie brak co widać po unoszącym się na powierzchni nalocie. Przerzucam zatokowy kożuch i ściągam przynęte na jego skraju. Nagle, te gładką powierzchnie zatoki zaburza przesuwający się w stronę woblera garb wody. Trwało to chwilę ,ale miałem wrażenie ,ze czas wtedy stanął w miejscu. No chapaj!- mówię przez zaciśniete zęby. Posłuchał;)
Ten jasiek był zdecydowanie najbardziej odpasiony z wszystkich dotychczas spotkanych i wygarbiony niczym dzwonnik z Notre Dame. Fajny ryb, dał popalić w trakcie holu, zwłaszcza na krótkim dyszlu.
Kolejne ,dluuugie przemierzone metry wzdłuż rzeki daję jeszcze dwa kontakty z jaziami. W obu przypadkach ryba nie zakończyła atakiem swojej eskorty woblera. Wszystko szło dobrze, widać było jak wyraźny klin zmierza za przynetą, żwawo i pewnie. Już podświadomie czuje szarpnięcie kijem. Ale gdzie tam, jaź zawraca. W obu sytuacjach był to ten sam moment- w chwili gdy wobler wychodził do powierzchni i zaczął smużyć. Czemu tak się działo ,nie wiem. Może powód był zupełnie inny ,ale od tamtej chwili starałem się łowić tak by wobler na całej trasie chodził na podobnej głębokości.
Tuż przed południem doczekuje się kolejnego kontaktu. Samo branie jak i póżniejszy odjazd był dość mocny i szybki, chyba za szybki jak na jazia. Ryba szuka schronienia w gęstej, zatopionej kępie trawy. Kiedy udaje się ją stamtąd oderwać, wyjaśnia sie zagadkowe zachowanie ryby.
To,że udało się wyholować szczupaka to tylko wynik kumulacji szczęścia;) Trzy razy byłem pewny ,że w trawie utkął na dobre i nijak było go z tego miejsca wytargać. Podczas podebrania kolejna niespodzianka-gdzie jest wobler? Kaczodzioby praktycznie połknął przynętę i chyba tylko cud sprawił ,ze nie została ona obcięta.
Fartownie, nieświadomie, ale jednak- maj 2015 rozpoczęty herbową ryba dla tego miesiąca;)
Zwycięskiego składu się nie zmienia i po przewiązaniu agrafki dalej penetruje rzekę okoniokształtną(?) kulką.Słońce jest już coraz wyżej, a i ja zaczynam łowić coraz bardziej leniwie. Dłużej zatrzymuje się w poszególnych miejscach, wobler wypuszczany jest coraz dalej, a i przerwy na łyk wody zwiększyły swą częstotliwość.
Dopiero przygięcie Batsona pozwala się przebudzić. Przyznaję, przegapiłem branie, ale to nawet lepiej bo pewnie zawczasu bym zaciął, a tak to jasiek sam postanowił się zapeercingować .
Chwila holu i znów ten problem- nie obejme go tak łatwo. Zaczynałem żałować ,ze nie zabrałem podbieraka. Kiedyś zarzekałem się ,że nigdy więcej nie wezmę tego ustrojstwa. Zbedny balast, czepia się to wszystkiego, a warunki zwykle też są na tyle dogodne ,że ręką się dosięgnie. Teraz żałowałem.
Jasiek ląduje na brzegu przy drugim podejściu, a podebranie „okupione” zostaje nalaniem się wody do gumiaka. To niska „cena” jak za taka rybę;)
Złowiony „Mulak” wyznaczył moment zakończenia jaziowych podchodów. Czas podkręcić tempo:).Wracam do auta by się przekwalifikować.
Czasu jakim dysponowałem nie zostało już zbyt wiele, dlatego biczowanie boleniowym zestawem traktowałem mocno rekreacyjnie. Chociaż sprawdzę jak pracują nowo zakupione wabiki. Od tego też zacząłem. Na pierwszy ogień poszło wszystko to co wody jeszcze nie widziało. Po ochrzczeniu w Wiśle wszystkich nowicjuszy na agrafce goszczą stare, zasłużone w boju woblery. Chwile trwało to żonglowanie przynętami, aż do wygrzebania Hermesa. Wobler o dużych możliwościach, który już nieraz ratował honor wyprawy. Rzucam „boskim gońcem” prowadząc go niemal za każdym razem w inny sposób. Szybko ,wolno, podszarpując, pod prąd z prądem- na pusto. A było już ze zmiennym tempem, średnio- wolno? Chyba nie. Można spróbować. Rzut po skosie w doł rzeki, zamknięcie kabłąka, parenaście obrotów w różnym tempie i….
Chyba sam nie wierzyłem ,że coś tu weźmie:) Miejsce brania już tyle razy przecinane było przez inne przynęty i nic. Dobra robota Panie Hermes.
Teraz czuje ,że jest maj!
Do końca dnia nic już ciekawego się nie dzieje. Mniej jest łowienia, a więcej chodzenia/jeżdżenia i poszukiwania nowych miejsc. O tym czy takie znalazłem i co mnie na nich spotkało, już niebawem!:)
Z wędkarskim pozdrowieniem
Kamil „Bluzer”
Super wpis i piękne rybska! 😉 No i wreszcie rapiszon się zameldował 😉
Dzięki;) nooo,wyczekany jak nie wiem co;)
Ja jeszcze nie byłem na Wisełce, a tu widać na nizinach sezon w pełni 🙂
Nie wszędzie chyba Królowa była taka szczodra. Ostatnio trochę powyginałem kija,a w tym samym czasie, nieco dalej , chłopaki na Lajkoniku mieli znacznie trudniej.