„Jak któregoś razu nie przyjadę to będzie znaczyło że mnie już nie ma” — kolega trociarz
W sylwestra, trzeci rok z rzędu, zamiast planować wieczorne bachanalia, mknę z ojcem w kierunku pomorza zachodniego. Jedziemy do Nowielic do Dwóch Podków, spotkać ludzi, których nie widzieliśmy od roku, a o których wiemy, że na pewno tam są bądź tam jadą. To jest pewne, jak coroczna pielgrzymka katolików do Częstochowy lub muzułmanów do Mekki. Dobrze mieć w życiu jakieś pewniki.
Dojeżdżamy około trzeciej po południu. Witamy się. Siadamy do stołu, jemy, pijemy i planujemy taktykę na pierwszy dzień sezonu 2016. Ja chcę jechać tradycyjnie nad Inę, niestety na świt pogodynka zapowiada gołoledź. O dwunastej strzela szampan, życzymy sobie po “metróweczce” i większość ekipy idzie spać.
Pobudka o 5:30.
Śniadanie, kawa, termometr wskazuje około zera stopni. Wbijam się w kombinezon, kij w rękę i wychodzę. Niestety, pogodynka się nie myliła, jest straszna gołoledź. Nikt nie próbuje nawet wsiadać do auta. Cała ekipa idzie piechotą nad Regę, chociaż „idzie” to za dużo powiedziane, raczej próbuje utrzymać równowagę na pokrytym warstwą lodu asfalcie.
Zaczynam łowienie. Idę w dół od mostu w Nowielicach, dla odmiany prawą stroną Regi (patrząc w kierunku Mrzeżyna). Do tej pory zawsze chodziłem lewą i nie miałem najlepszych wyników. Koło 9:10 dzwoni kolega, ma pierwszą rybę, kelta samiczkę 60cm. Nim zdążyłem obłowić dwa następne zakręty dzwoni kolejny raz, ma komplet, poprawił srebrniakiem podobnej wielkości.
Spotykam chłopaka, który korzystając z przywileju debiutanta, na mepsa longa nr 4, blachę za dużą i za ciężką na obecny stan wody w Redze, wyjmuje kelta samiczkę 65cm, ryba ma niewielkie zmiany spowodowane pleśniawką. Szybkie fotki i trotka wraca do wody.
Dochodzę do prostki, z powolnym nurtem. Zakładam woblera produkcji mojego taty, w kolorze złotego pstrąga. Rzucam pod drugi brzeg. Naprężam żyłkę i pozwalam rzece prowadzić łukiem przynętę. Na środku czuję delikatne skubnięcie, jakby kotwiczka trąciła patyczek, albo o żyłkę otarła się ćma, tnę instynktownie. Po krótkim holu wyciągam samiczkę 55cm. Szybka sesja i do wody. Na ogonie ryba ma dużą czerwoną ranę, wydawało mi się że to od pleśniawki, lecz kolega który zna się trochę lepiej na rzeczy, twierdzi że to rana od tarła.
Robię sobie krótką przerwę, na parę łyków herbaty. Widzę że powyżej mnie na drugim brzegu ktoś holuje rybę, niestety po paru młynkach trotka spada. Czuję wewnętrzną satysfakcję z dobrze wytypowanego miejsca.
Ruszam dalej. Pod koniec dnia dochodzę do Mrzeżyna, niestety nie mam już więcej kontaktu z rybą.
Pierwszy dzień sezonu na Redze można uznać za bardzo udany. Niemal wszyscy na kwaterze mieli kontakt z rybą. Rekordzista miał na kiju sześć sztuk. Dwie mu spadły, a cztery wyjął. Z tych czterech, połowa to kelciny, a połowa srebrniaki. Subiektywne odczucie jest takie iż było to jedno z lepszych otwarć na tej rzece od paru lat.
Wieczorem obdzwaniam kolegów którzy łowili nad Iną. Z tego co słyszę nie padło dużo ryb, jednak były znacznie większe niż te z Regi. Większość miała powyżej 65cm. Padło kilka 80-tek, w tzw. mieście. Nad Regą słyszałem tylko o jednej dużej rybie, niestety spiętej pod nogami.
Drugi stycznia wita mnie bólem głowy i mrozem. Termometr wskazuje -12 stopni. Cóż, upałów już nie ma. Ruszam ponownie tą samą drogą, od mostu w Nowielicach w dół rzeki. Większość kolegów zawraca ze względu na siarczysty mróz. Łowię nad niemal pustą rzeką. Przed ładnym zakrętem wydeptuję sobie miejscówkę w trzcinach, dobrze jest nieraz wykonać parę rzutów w miejscu gdzie nikt jeszcze nie łowił. Kiedy miedziana obrotówka zbliża się do linii podwodnych roślin, czuję jakby zaczep, “tnę” (na trociach tnę każdy zaczep) i zaczep zaczyna pulsować. Niestety stoję na dosyć wysokiej skarpie i nie wiem czy pod spodem rzeka jest głęboka. No cóż, podebranie ryby jest ważniejsze niż suche gacie. Zsuwam się ze skarpy. Udaje mi się zatrzymać piętami na odrobinie ziemi i podebrać trotkę. Samczyk ma 51cm. Szybka fota i do wody. Zabawne jest to iż poprzedniego dnia wieczorem skarżyłem się kumplowi że jakoś mi nie idzie łowienie na obrotówki, okazało się ,że jednak jakoś idzie.
Tego dnia dochodzę tylko do Włodarki. Napotkani, nieliczni wędkarze zwykle mówią, że mieli kontakt z rybą. Jednak opłacało się wytrwać na mrozie.
Kolejne dni do 10 stycznia to mozolna walka z zimnem. Obmarzają przelotki, Regą płynie kra, łowienie jest możliwe właściwie tylko na wahadłówki.
Trochę lepiej jest nad Iną, gdzie spędzam kolejne dni po szóstym stycznia. Obławiam codziennie miejski odcinek bo inne są zmarznięte. Chociaż mi się to nie udaje, to koledzy wyjmują kilka ryb z zimnej wody, średnio jedną dziennie. Największą – srebrniaka 74cm.
Dziesiątego stycznia wracamy z ojcem do Warszawy, mamy obaj wrażenie, że gdyby nie mróz to nasze wyniki nad Regą były by znacznie lepsze.
Super! Szkoda, że w tym roku nie mogłem być 🙁 Fajnie połowiłeś, graty!
Otwarcie straciłeś, ale sikorki ćwierkają że w Inie jeszcze dużo i to dużych ryb zostało więc polecam się wybrać.
Już trochę ich mniej zostało po zawodach Troć Iny 😉
No niestety, dokładnie 17 mniej. Choć patrząc po statystyce z poprzednich lat to siedem wypuszczonych ryb to całkiem nieźle a liczba ta powoli bo powoli ale się zwiększa z roku na rok. Niestety w kwestii wypuszczania ryb na zawodach z cyklu Puchar Żubra wśród organizatorów jest tak wiele różnych opinii że raczej nie powstanie zakaz zabijania keltów troci.
Otwarcie było nieziemskie…Właśnie siedzę na zajęciach. Magistra mi się zachciało zamiast na trocie jeździć. Może jeszcze się wybiorę w tym roku. Mam nadzieję Paweł że przyjdzie nam się spotkać gdzieś nad wodą wcześniej niż 1 stycznia 2017. 🙂 POZDRAWIAM MICHAŁ
Cześć Młody. Witam na blogu. Ja już na ten rok raczej zamknąłem temat rzecznych troci. Za tydzień, jak nie będzie wiało, jadę na Zatokę wodować ponton. Będziemy się łapać, jakbyś chciał popływać to zadzwoń. Z innych planów może nad Bóbr w maju zajadę.