„Stara miłość nie rdzewieje”. W przypadku Rudawy brzmi nieco jak oksymoron, ale jednak doskonale oddaje mój stosunek do tej rzeki. Zakochany byłem po uszy,swiata poza nią nie widziałem, spędzałem z nią każdą wolna chwile. Trwało to bliko 2,5 roku, potem poznałem inne „dziewczyny” i stałem się spinningowym poligamistą.
W ostatnich pięciu latach nad Rudawę zaglądałem coraz rzadziej.Okazja do tego by to zmienić nadarzyła się w ostatnich dniach. W zasadzie to kilka czynników wpłynęło na decyzje o odwiedzeniu dawnej ukochanej. Bliskośc cieku, ograniczony czas na łowienie i ciekawośće sprawiły,że w czwartkowe popołudnie biczowałem rdzawą rzeczułkę
Nie miałem żadnych oczekiwań, zwłaszcza ,że ostatnie wypady z poprzednich kilku lat nie napawały optymizmem. Miłą niespodzianką, już w pierwszych rzutach okazały się okonie. Nie jakies okazy,największy może miał z 25cm,ale tych pasiastych zbójów nie notowałem tam w ostatnim czasie. Klenie- to na nie głównie polowałem, też były. Dwa zameldowały się na brzegu, ale znacznie więcej radości dały te które widziałem w wodzie:). Oba miały 40-45cm ,nie są to może nestorzy gatunku, ale ich obecność w tak niewielkiej rzece dostarczyła mi ogromnej radochy. Jeden z kleni majestatycznie przepłynął w poprzek nurtu kryjąc się w wodnej gęstwinie zielska. Drugiego widziałem jak płynął za woblerem, nawet go zassał ,ale zacięcie było na pusto. Złowiłem jeszcze ukleje,która z wszystkich trafionych tego dnia ryb, wzięła najbardziej agresywnie;) Ogółem nieźle jak na 2,5godziny łowienia, bodaj 11ryb, jakiś spad i kilka brań.
Szybko, bo już następnego dnia nadarzyła się okazja by znów pobiczować płynącą przy Błoniach rzekę. Tym razem jednak wędkarsko pozostałem biernym, a swoje pierwsze wędkarskie kroki stawiał Kuba- mój młodszy brat. Już kiedyś pytał mnie czy wezme go na ryby. Aktywnośc drapieżników z poprzedniego dnia i koniec roku szkolnego to był dobry moment do tego by wspólnie wybrać się nad rzekę.
Na początku trochę teorii, przyspieszony kurs zarzucania i po chwili młody adept wędkarstwa notuje pierwsze okoniowe pstryknięcie. Ryby nie udaję się zaciąć ,ale to tylko zmobilizowało Kubę do dalszego łowienia. Zmieniamy woblery i miejscówki, ale to na niewiele się zdaję, ryby nie są tak chętne do współpracy jak dzień wcześniej. Słońce zaczyna się chować za horyzontem,ostatnie kilkanaście minut łowienia. Nagle, po jednym z rzutów pod przeciwległy brzeg, energicznie zaczęła drgać szczytówka wędki. Jest ryba! W trakcie całego holu jedynie podpowiadałem co należy wykonywać by rybe wyciągnąć , a,ze chłopak pojętny to proszę:
32cm klenia w debiucie ,niezły początek:)
Po pamiątkowych fotkach ryba i my także,wracamy do swoich domów.
Niewątpliwie były to dwa popołudnia ,które wlały we mnie wiele optymizmu. Złapany przez brata bakcyl (od piątku to już kilkanaście razy „a kiedy na ryby?”:)) i odradzająca się Rudawa to powody do niemałej radości i satysfakcji.
Pozdrawiam
Kamil