Po spinning sięgnąłem w czasach, gdy w sklepach nie było niemal nic. Szczęściarze, za bony towarowe (Polski odpowiednik dolara) mogli w pobliskim Pewex-ie zakupić markowy sprzęt. Ale też potrzeby były inne. Przeciętna wirówka w rozmiarze 2 potrafiła zdziesiątkować stada dużych okoni i dawała w sezonie tyle szczupaków, że wynik ten dzisiaj jest nie do pobicia. Potem trafiłem na pierwsze zawody, które niefortunnie wygrałem. I przepadłem na dobre. Moim wzorem był wówczas świętej pamięci Józek Gliński, który spośród wielu sprawdzonych teorii, jednej trzymał się niemal zawsze. „Małą rybę wszystko zeżre.” Tak mawiał i tak łowił, osiągając fenomenalne wyniki zarówno na zawodach jak też podczas iście rekreacyjnego wędkowania. Trwałem w tym przekonaniu wiele lat i jak dziś dzień pamiętam chwilę, kiedy na końcu mojego zestawu, pierwszy raz pojawiła się dwudziestocentymetrowa przynęta…
I tu przepadłem po raz wtóry. Plecaki zaczęły być za małe, kamizelka bezużyteczna zaś pudła wypełniły się dużymi przynętami. Nie szukam w tej strategii drugiego dna. Lubię łowić na duże a i ryby jak się okazuje nie mają problemu z połknięciem sporej przynęty. W wielu przypadkach to jedyna recepta na sukces. Wszak rachunek ekonomiczny naszych drapieżników musi się zgadzać. Z czasem zacząłem odwiedzać inne łowiska i inne kraje i okazało się, że moje przynęty naprawdę nie są duże. Łowiąc „z ręki”, a tylko to uważam za spinning, musiałem w pewien sposób ograniczyć ich wielkość. I tak stanęło na maksymalnie 25 centymetrach. To dla mnie granica komfortowego łowienia. Da się tym zarzucić i skutecznie poprowadzić. Z zazdrością spoglądam czasem na o wiele większe wabiki, których bez sprzętu trollingowego nie da się użyć. Nie dojrzałem jeszcze do bycia pełnoetatowym trollingowcem więc i owe przynęty oglądam jedynie na sklepowych półkach.
Bywają chwilę, gdy będąc na łowisku wzbudzam swoim zachowaniem ogólne zdziwienie. Mały grajdoł, gdzie woda rzadko gdzie przekracza dwa metry a ja stoję po pas w wodzie i miotam dużą przynętą na płycizny, wywołując rozbryzg wody widzialny i słyszalny z każdego zakątka bajorka. Wędkarze podchodzą i oglądają, co śmielsi zagadną o to dziwactwo. Ale jak, tutaj tak płytko a sama przynęta waży ponad 50 gramów? Nie lepiej małą wirówką? – pytają. Ten etap mam już za sobą.
Tak, to moja fascynacja rozmiarami. Lubię duże i nie będę z tym walczył. A tak długo, jak długo ryby ze mną współpracują, bez dużego z domu się nie ruszam, czego każdemu wędkarzowi szczerze życzę 😉
Z wędkarskim pozdrowieniem – Wojciech Krzyszczyk
Fajny pierwszy wpis. Dobrze się czytało 🙂
p.s. Witamy wśród Zahaczonych !
Również witam.
Mocne wejście! 🙂
Witaj wśród blogerów!
Dzięki i także witam.