Męska fascynacja rozmiarami

Po spinning sięgnąłem w czasach, gdy w sklepach nie było niemal nic. Szczęściarze, za bony towarowe (Polski odpowiednik dolara) mogli w pobliskim Pewex-ie zakupić markowy sprzęt. Ale też potrzeby były inne. Przeciętna wirówka w rozmiarze 2 potrafiła zdziesiątkować stada dużych okoni i dawała w sezonie tyle szczupaków, że wynik ten dzisiaj jest nie do pobicia. Potem trafiłem na pierwsze zawody, które niefortunnie wygrałem. I przepadłem na dobre. Moim wzorem był wówczas świętej pamięci Józek Gliński, który spośród wielu sprawdzonych teorii, jednej trzymał się niemal zawsze. „Małą rybę wszystko zeżre.” Tak mawiał i tak łowił, osiągając fenomenalne wyniki zarówno na zawodach jak też podczas iście rekreacyjnego wędkowania. Trwałem w tym przekonaniu wiele lat i jak dziś dzień pamiętam chwilę, kiedy na końcu mojego zestawu, pierwszy raz pojawiła się dwudziestocentymetrowa przynęta…

3 kopia

12

I tu przepadłem po raz wtóry. Plecaki zaczęły być za małe, kamizelka bezużyteczna zaś pudła wypełniły się dużymi przynętami. Nie szukam w tej strategii drugiego dna. Lubię łowić na duże a i ryby jak się okazuje nie mają problemu z połknięciem sporej przynęty. W wielu przypadkach to jedyna recepta na sukces. Wszak rachunek ekonomiczny naszych drapieżników musi się zgadzać. Z czasem zacząłem odwiedzać inne łowiska i inne kraje i okazało się, że moje przynęty naprawdę nie są duże. Łowiąc „z ręki”, a tylko to uważam za spinning, musiałem w pewien sposób ograniczyć ich wielkość. I tak stanęło na maksymalnie 25 centymetrach. To dla mnie granica komfortowego łowienia. Da się tym zarzucić i skutecznie poprowadzić. Z zazdrością spoglądam czasem na o wiele większe wabiki, których bez sprzętu trollingowego nie da się użyć. Nie dojrzałem jeszcze do bycia pełnoetatowym trollingowcem więc i owe przynęty oglądam jedynie na sklepowych półkach.

ok 1

Bywają chwilę, gdy będąc na łowisku wzbudzam swoim zachowaniem ogólne zdziwienie. Mały grajdoł, gdzie woda rzadko gdzie przekracza dwa metry a ja stoję po pas w wodzie i miotam dużą przynętą na płycizny, wywołując rozbryzg wody widzialny i słyszalny z każdego zakątka bajorka. Wędkarze podchodzą i oglądają, co śmielsi zagadną o to dziwactwo. Ale jak, tutaj tak płytko a sama przynęta waży ponad 50 gramów? Nie lepiej małą wirówką? – pytają. Ten etap mam już za sobą.

42Tak, to moja fascynacja rozmiarami. Lubię duże i nie będę z tym walczył. A tak długo, jak długo ryby ze mną współpracują, bez dużego z domu się nie ruszam, czego każdemu wędkarzowi szczerze życzę 😉

Z wędkarskim pozdrowieniem – Wojciech Krzyszczyk

Avatar photo

About

Wędkarstwo pachnie wolnością. Jak kosz świeżych grzybów, jak skoszona trawa, jak zapach wrzosowiska i kwitnących bzów. Pachnie jak wapienna skała, jak wiatr na jeziorze. Smakuje codziennie. Gorącą kawą i pieczoną kiełbasą. Dojrzałymi malinami i zupą – instant gotowaną na ognisku. Piaskiem w zębach i krwią z pękniętej wargi. Widać je wyraźnie. Pomiędzy topolami, wśród krzewów jałowca. Wysoko w kluczu gęsi i niżej niż babie lato na leszczynie. W bryzgach spienionej kaskady, pośrodku piaszczystej przykosy. Daje się łatwo usłyszeć. Jak bicie gradu o namiot, jak krzyk rybitwy. Jak uderzenie rapy w warkoczu, jak dźwięk pękającego lodu. Głośno jak morskie fale i cicho jak pychówka w sitowiu. Wędkarstwa można dotknąć. Łapiąc wyślizgane drewno wiosła, torując sobie drogę wśród pokrzyw. Omywając twarz w rzece, zrywając dzikie jabłko. Klęcząc na podmokłej łące i głaszcząc psa w nadrzecznym domostwie.. Wędkarstwo to krok na przód. Krok, dzięki któremu dotrzesz do tego co nieznane, niezdobyte przez nikogo. Do czegoś co wolne od rutyny i legendy w drobiazgowym przewodniku. Dla mnie to ogromny krok, stawiany każdego dnia. A z każdym z nich przeżywam wędkarstwo wszystkimi zmysłami.

View all posts by

4 thoughts on “Męska fascynacja rozmiarami

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *