To był jeden z tych dni, kiedy ryby mocno niszczyły moją psychikę. Prawie wszystkie woblery z pudełka moczyły wodę, która dość mocno szła w górę, a ja byłem bez brania. Była to już 5 godzina łowienia. Najgorszym było to, że wszędzie widać było ataki boleni. Czułem ich obecność w wodzie poprzez częste puknięcia w przynęty, ale nie mogłem skusić ich do brania. Wisła osiągnęła już niemal 5 metrów i choć wielu wędkarzy przerwało połowy przez stan wody, ja nadal usilnie próbowałem złowić bolenia. Dla mnie osobiście to najlepszy okres brań. Ryby wtedy są mniej ostrożne, a także bardziej agresywne. Kolor wody działa na naszą korzyść. Jeśli przynęta pojawia się w pobliżu ryby, ta zazwyczaj atakuje bardzo energicznie. Jednak nie tym razem. Winę upatrywałem w ilości pożywienia w tym miejscu, choć nie mogło stanowić to wytłumaczenia. Pomimo, iż bolenie atakowały przybrzeżny białoryby zbierający owady z traw, postanowiłem zmienić taktykę. Ryby atakowały wzdłuż brzegów, tuż pod powierzchnią. Jednak przy braku rezultatów postanowiłem połowić głębiej. Na początek poszły gumy oraz RH12, lecz bezskutecznie. Założyłem więc wobler – Zander X od Spinnermana i posłałem go na wprost, przed siebie na maksymalny zasięg. Przy lekkim przytrzymywaniu plecionki na otwartym kabłąku pozwalałem woblerowi by ten powoli spłynął w kierunku rozmytej główki. Przynętę wolno ściągałem ku sobie, gdy w pewnym momencie poczułem potężne branie i odjazd ryby. Wiedziałem, że na końcu zestawu mam potężnego bolenia. Spokojny hol i ryba wylądowała na brzegu. Poczułem jak mocno wali mi serce.
Trudno mi opisać te emocje. Zazwyczaj napięcie występuje na początku łowienia na bankowych miejscówkach. Pierwsze rzuty, minuty w maksymalnym skupieniu. Im dłużej łowimy i pozostajemy bez brania, napięcie zostaje zastąpione przez zwątpienie, czasem zwykły luz. Są wędkarze, którzy w takich sytuacjach zmieniają często miejsce, lecz ja zwykle tkwię w jednym miejscu. Jest to związane z tym, że najlepsze miejsca na moim odcinku są porozrzucane co kilkanaście kilometrów. Ponadto wiara w miejsce powoduje, iż skupiam się na danym miejscu, gdzie spodziewałem się ryb próbując eksperymentować przynętami. Tego dnia jednak, po kilku godzinach bez brania, to atomowe branie uwolniło pokłady adrenaliny. Kilka ujęć i po wpuszczeniu ryby szybko posłałem „Zandera” do wody, by ponownie spenetrować rozmycie główki. Przy tej wysokości wody, wobler nie osiągał dna, lecz poruszał się w 3/4 jego głębokości. Silny nurt mocno oddziaływał na wobler co dało się odczuć na wędce. Jego praca była na tyle wyraźna, że nie było potrzeby typowego szybkiego prowadzenia. Tu wystarczyło bardzo powolne wybieranie luzu przy podciągnięciach wędki. Co i rusz plecionka dawała widoczny sygnał, że nie jest to wobler, który idzie jak po sznurku. W miejscu, gdzie główny nurt spotykał się z odbitymi zawirowaniami powstałymi za kamieniami i od strony stromego brzegu usianego niewielkimi krzewami, wobler pomimo wyraźnego kolebania co jakiś czas potrafił przygasnąć, by znowu pod naporem wody wystartować odskakując przy tym na boki. Ta nietuzinkowa praca tego 12 centymetrowego woblera spowodowała, że tego dnia złowiłem jeszcze kilka ładnych ryb. Co najbardziej mnie zdziwiło, to fakt, iż na żaden inny wobler czy też gumę nie udało mi się skusić ryb do brania. Było to dla mnie nowe doświadczenie. Co prawda często łowiłem na 12cm RH, lecz taka wielkość woblera była czymś nowym. Jego praca jednak była niesamowita i stanowiła jakby połączenie pracy przynęty sandaczowej z lusterkowaniem i odskokami na boki woblera boleniowego. Wiedziałem, że będzie on stanowił niesamowicie skuteczną broń na ryby wielu gatunków.
Kolejnymi sytuacjami, które pozwoliły mi zweryfikować skuteczność tego woblera były wczesnojesienne wyprawy na rozmyte rafy o znacznej głębokości. Po kilku miesiącach łowienia wiedziałem ,że aby skutecznie łowić tym woblerem, trzeba go utrzymywać nad dnem w rozmyciach nurtu tak, by skutecznie skakał na boki. Tu nurt musi odgrywać główną rolę. Zresztą podobnie jak gatunki ryb, które zacząłem łowić. One również należą do tych, które wybierają odcinki rzeki o znacznym uciągu z usianymi przeszkodami. Choć Zander X jest woblerem stworzonym głównie do łowienia sandaczy, ja zaadoptowałem go do łowienia boleni. Dopiero jesień uświadomiła mi jak uniwersalny jest to wobler. Nad jedną z raf, gdzie przez okres września łowiłem rapy na Zandera X, na początku października po delikatnym ochłodzeniu łowiłem sandacze, bolenie i szczupaki.
To co oprócz łowności charakteryzuje ten wobler to jego wykonanie typowe dla Adama. Perfekcja w detalach, mocny stelaż z grubego drutu oraz kilka warstw żywicy , dzięki której zęby szczupaka czy sandacza nie masakrują go tak szybko. Występuje w kilku wersjach kolorystycznych, z których ja wybrałem typowe sreberko i złoto. Kolory bez których nie wybieram się nad żadną wodę. Woblery, którymi łowiłem były pływające, co doskonale sprawdza się przy łowieniu boleni. Ułatwia to posyłanie przynęty w miejsce przebywania drapieżników. Wystarczy tylko posłać wobler na daną odległość od brzegu i pozwolić woblerowi spłynąć w dane miejsce. Następnie napinając plecionkę pozwolić mu osiągnąć daną głębokość i tor po którym będziemy prowadzić wobler.Tym sposobem udało mi się złowić wiele pięknych ryb.
Zander X jest więc kolejnym woblerem Adama Spinnermana po Panic-u któremu trudno odmówić łowności .
Każdy sezon przynosi kolejną porcję nowinek. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że nasz rodzimy rynek lurebuildingowy ma się nieźle. Dzięki tym nowinkom, przynętom mogę nieco mocniej przybliżyć się do świata ryb odkrywając kolejne jego tajemnice. Te, dzięki którym mocniej bije nam serce, kiedy stajemy nad brzegiem ukochanej rzeki.