W tym roku w poszukiwaniu sumów pływałem po Wiśle jeden dzień w dodatku bez kontaktu z rybą 🙁
Niestety nie mam pontonu. Mój kompan obraził się na Wisłę, a jak już udało mi się go przekonać, rozkleił się BUSH lub zdupczyła pompka elektryczna. I tak mamy połowę sierpnia, a perspektyw na pływanie brak. W weekend wesele, później urlop w Chorwacji zawsze coś ….. zawsze coś.
Pozostają wspomnienia z zeszłego roku kiedy to z Danielem wybraliśmy się na Wisłę. Zaczynało się słabo, ale zazwyczaj takie wypady najmilej się wspomina. Na początek okazało się, że nie mamy pompki elektrycznej. Skwaru nie było ale przechodzący front i duchota sprawiły, że pompowanie pontonu pompką nożną było nie lada wyzwaniem. Po 20 minutach koszulki były kompletnie mokre a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Udało się napompować balon. Szybko do wody, Daniel mocuje czujnik od echosondy i po chwili słyszę soczyste KUR…. No tak nie mogło być lepiej mocowanie czujnika pękło. Chwila zastanowienia – mamy dwie opcje jechać po zapasowy do domu jakieś 35 km, lub do sklepu wędkarskiego po nowy ok 15. Po 40 minutach Daniel jest z powrotem i około godziny 11 00 wypływamy na wodę.
Dzień wcześniej mocno padało i wodą płynęły wiślane rozmaitości. Podpaski, tampony, kondomy, kępy włosów, mokre chusteczki które ludzie nie wiedzieć czemu spuszczają w toalecie. Mokre to trzeba do kibelka wrzucić, przecież to takie „polskie”, nie można inaczej ??? Najbardziej zdumiała nas olbrzymia ilość zdechłych, napuchniętych jak balony szczurów, które pływały po wodzie niczym wielkie spławiki co i rusz odbijając się od burty pontonu.
Każda rynna obławiania była na 3 razy z 5 minutową przerwą na czyszczenie kotwic. Uwierzcie mi nie należy to do przyjemności. Ale oszczędzę Wam szczegółów 🙂
Po kilku godzinach bezowocnego dłubania w smrodku i pięknych okolicznościach wiślanej przyrody dopadła nas ulewa, a raczej oberwanie chmury.
Zmoknięci i zziębnięci, zrobiliśmy kilka kółek w ślizgu z odkręconym korkiem – komu chciało by się wylewać tyle wody z pontonu 🙂
Wszystkie bankowe miejsca okazały się tego dnia jałowe. Postanowiliśmy obłowić dość płytką, nieciekawą z pozoru przykosę i to okazało się kluczem do sukcesu. W pierwszym przepłynięciu mam potężne branie i ryba powoli rusza w naszą stronę,. Po chwili mija nas i zaczyna płynąc pod prąd. Idealna sytuacja, ryba ciągnie nas powoli pod prąd tracąc przy tym dużo siły. Kiedy zatrzymuje się w miejscu kilka minut walki i jest po sprawie. Spływamy na płyciznę Daniel ląduje suma, robimy krótką sesję i ryba wraca cała i zdrowa do swojego domu.
Mój pierwszy duży sum. Zabrakło 5 cm żeby był dłuższy ode mnie 🙂
Adrenalina, wielka radość i przede wszystkim podziękowania dla Daniela od którego wiele się nauczyłem i mam nadzieję jeszcze nauczę.
To był dobry grubas, który uratował ten pechowy dzień 😉
Taką rybę jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Bo łowić większe, od siebie, to przecież nienormalne 😀
Świetna przygoda! Gratulacje ogromne 😉
Hehe, pamiętam jak się wtedy spotkaliśmy na wodzie. Jedno spojrzenie na poobcieraną dłoń Daniela i już było wiadomo, że coś ładnego wylądowało 😉
A syf rzeczywiście płynął straszliwy.
Ten jeden raz na wodzie w tym roku to na początku lipca ze mną? Coś jeszcze wykombinujemy.