W ubiegłym roku po latach „biegania” za boleniami i wierności temu gatunkowi przytrafił mi się romans. Nie był to grom z jasnego nieba trafiający w sam środek mego serca ale ukłucie – na tyle mocne, iż nie skończyło się na jednym spotkaniu.
Na Wiśle poziom wody od dwóch miesięcy skakał na tyle mocno, iż świadome łowienie boleni graniczyło z cudem. Brudna woda niosąca mnóstwo śmieci skutecznie zniechęcała mnie do wyjścia nad wodę. Wówczas to mój kolega Tomek Wyjec zaproponował mi wspólny wyjazd na klenie, na jedną z mniejszych rzek stanowiących dopływ Wisły. Pomysł na początku nie wydawał mi się zbyt ciekawy, jednak informacja o boleniowych przyłowach skusiła mnie do wyjazdu.
Ranek zwiastował piękny dzień i choć początkowo niechętnie jechałem w kierunku ustalonego miejsca, to promienie słońca rozbiły moje wątpliwości. Tak piękny dzień nawet bez brania, jednak w nowym miejscu, nie mógł być stracony. Tym bardziej ze spinningiem w ręku. Po godzinnej podróży dojechaliśmy do celu. Następnie przygotowanie sprzętu i piętnasto-minutowy marsz doprowadził nas do miejsca docelowego.
Uśmiech Tomka potwierdził fakt, jak mocno pierwsze spojrzenie i niesamowity widok zrobiły na mnie wrażenie. Piękna rzeka meandrująca między lasem, łąkami z krystalicznie czystą wodą, ryby które ławicami pływały w górę i dół rzeki, prostki, rynny, rafki, zwaliska. Śpiew ptaków i latające w niespotykanej nigdy dotąd ilości pięknych zimorodków sprawiały wrażenie, iż znalazłem się bardziej w jakimś rezerwacie niż ogólnie dostępnej rzece. To był piękny widok, a pierwsza chwila nad rzeką była jednym z tych obrazów, które będą towarzyszyły mi końca życia. Po prostu raj na ziemi. Sam krajobraz i jego piękno wystarczało by czuć się fantastycznie. Nawet nie odczuwałem potrzeby i konieczności wędkowania. Błoga chwila, którą chciałem cieszyć się jak najdłużej, przerwało nagle stwierdzenie Tomka: „jest szczupak”. Pomyślałem, iż jest to niemożliwe, dopiero przyszliśmy, a on mógł wykonać co najwyżej kilka rzutów. Jednak plusk wody potwierdzał hol ryby. Kiedy wychyliłem się zza krzaków, Tomek wypuszczał już niewielkiego esoxa. Po chwili i ja rozpocząłem wędkowanie, a po kwadransie podobnie jak Tomek holowałem szczupaczka. Kolejne miejscówki ukazały wielkie bogactwo rzeki. Brzany, piękne jazie, klenie i bolenie spokojnie patrolowały swoje rewiry. Spośród wszystkich obserwowanych tego dnia gatunków, największe wrażenie zrobiły na mnie klenie. Piękne, potężne ryby stojące na napływach zwalisk, czy raf i o dziwo nie dające się na nic złowić. Cały wachlarz przynęt jaki tego dnia powędrował do wody okazał się nieskuteczny. Ostrożne klenie podpływały do przynęt i stukały zamkniętymi pyszczkami, bawiąc się nimi, niczym kot włóczką. Czysta woda pozwoliła nam na dokładną i szczegółową obserwację ich zachowań. Powrót do domu był analizą zaistniałej sytuacji i próbą znalezienia odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. W jaki sposób skusić je do brania? Odpowiedzi udzielił mi mój guru kleniowy Jakub Falkowski zwany w wirtualnym świecie wędkarskim jako @guciolucky. Testując łowisko szybko odkrył, iż klenie w rzece w zależności od pory roku reagują na różne przynęty. W okresie letnim skuteczniejsze okazały przynęty powierzchniowe oraz smużące imitacje owadów. Ponadto jedną z przyczyn wcześniejszego niepowodzenia okazał się zły dobór sprzętu. Kilka szybko zdobytych i zakupionych przynęt, wymiana sprzętu oraz wizyta na łowisku potwierdziły obserwacje Kuby. Klenie wychodziły do każdej podanej pod drzewa przynęty lub prowadzonej wzdłuż traw przy burcie. Kilkanaście brań i kilka wyjętych kleni spowodowało, iż w tak pięknej scenerii „romans” z kleniami właśnie się rozpoczynał. Doświadczenia z urokliwej rzeczki zaowocowały również na Wiśle, kiedy to podczas boleniowych wojaży udało mi się świadomie je łowić. To metoda podania, prowadzenia przynęty, widowiskowe wyjścia i brania spowodowały, iż me serce, które do tej pory zarezerwowane było dla boleni, zaczęło mocniej bić na myśl i widok kleni.
Sezon szybko się jednak zakończył, a ja nie mogę zapomnieć o moich kleniach. Nie rozpaczam jednak, lecz spokojnie czekam na wiosenną wizytę nad moją zaczarowaną rzeczką i kolejnym spotkaniem z rybką. Rybką, która może nie posiada pięknych pstrągowych kolorów i kropek, pasków okonia, marmurkowego piękna sumowych boków, ale rybkę o pięknych oczach.
Czy w tym sezonie klenie spełnią moje oczekiwania? Czy moja miłość do łowienia boleni weźmie górę? Czy uda mi się znaleźć kompromis pomiędzy tymi gatunkami? Czas pokaże…. Póki co, koncentruję się na przygotowaniach do sezonu i postaram się o nowe przynęty. Takie, dzięki którym przełamię lody i łatwiej mi pójdzie na randce z kleniami. Mam nadzieje, że damy sobie szansę i nie dostanę kosza…. 😉
Świetny wpis ! Fajnie się czytało. A co do kleni, to też 2-3 razy w roku je ganiam.