Mój mętnooki
Jesień. Pora roku, która poza boleniowym rozpoczęciem sezonu, potrafi przynieść najwięcej niespodzianek, dużych ryb i radości. Kiedy czekam na 1 maja by móc po 4 miesiącach oczekiwania i rozpocząć gonitwę za rapami towarzyszy mi duch niepewności. Czy są? Jeśli tak, to jak dużo? Ile ze starych miejscówek będzie wciąż aktualne, a ile będzie świeciło pustkami?
Na jesieni wszystko wygląda inaczej. Po rozpracowaniu wody przez cały sezon czekamy jedynie na odpowiedni moment. Po prostu wiemy, gdzie ryba wchodzi posilić się, czy zatrzymać w drodze na zimowe miejsca zbiórki. Wystarczy jedynie obserwować pogodę i czekać, aż „ryba się ruszy”. Zazwyczaj kilkudniowy spadek temperatury poniżej 0°C uruchamia migracje ryb. Wówczas tak często jak to możliwe trzeba być nad wodą. Ja zazwyczaj preferuję codzienne wyjazdy na 3-4 godziny. Wolę na bieżąco śledzić sytuację , niż być gościem nad wodą raz w tygodniu. Ponadto po ustaleniu najlepszej pory żerowania, tyle czasu zazwyczaj wystarczy by zaliczyć kila brań lub wyciągnąć kilka ryb. Ponad takie łowienie nie rzuca się w oczy i nie powoduje spalenia miejscówki, nawet jeśli pojawiłby się ciekawski, przypadkowy wędkarz.
W przeciwieństwie do typowych jesiennych miejsc ( głębokich kamiennych rynien i dołków ), ja wybieram płytkie klatki z dużą ilością zaczepów na dnie. Miejsca gdzie głębokość wody sięga miejscami 2-3 metrów. Są one zazwyczaj omijane przez innych wędkarzy, ale dla mnie są one typowymi bankówkami. Jedynym warunkiem jest jedynie obecność białorybu, która próbuje łapać odrobinę ciepła od prześwietlającego wodę słońca.
Jesienią stosuję dwa rodzaje przynęty. Są to duże 10-12 centymetrowe gumy: twistery, rippery oraz imitacje uklei – RH. Poza gumami stosuję woblery: głównie Janusza Widła i Spinermana oraz łamańce: Parfiego i Rapali.
Gumy jak i woblery prowadzę nad dnem. Ściągając je spokojnym tempem bez przyspieszeń i bez skakania na dnie. Gumę prowadzę jak typowy wobler jednostajnie i spokojnie. Ma imitować rybę, która nie ma już takiej energii jak w środku sezonu. Choć taki sposób może wydawać się monotonny to nie należy odmawiać mu skuteczności.
Duży szczupak, boleń czy sandacz jeśli pojawi się na miejscówce to w jednym celu. By jeść i tego możemy być pewnym. Brania są bardzo mocne i zdecydowane, więc ryby są zazwyczaj pewnie zapięte. Szybki hol jest w takich miejscach konieczny jeśli chcemy by ryba nie weszła w zaczepy lub by nie wypłoszyć wszystkich ryb w łowisku. Po szybkim holu wystarczy zazwyczaj kwadrans by znowu pojawiły się brania. Po dłuższym holu zwykle zanikały całkowicie. Kiedyś bałem się dużych przynęt, ale od roku stosuję niemal tylko takie. Nawet niewielka ryba potrafi zassać całą gumę 12-to centymetrową.
Jeśli chodzi o woblery to równie często i z dobrym skutkiem je stosuję. Także w przypadku tych przynęt wolę większe woblery. Różnica polega jedynie na sile ustawiania hamulca. W przypadku woblerów, ustawiam go nieco lżej. W ubiegłym sezonie częściowo dzięki przypadkowi, częściowo eksperymentowi udało mi się odkryć nowy sposób na mętnookie sandacze. Metoda ta, dla niektórych może odbiegać od sandaczowych kanonów, ale to tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Bo jakie to ma znaczenia, szkoła śląska czy warszawska, podbicie na raz czy z zbierania kołowrotka. Tak naprawdę liczy się nasza kreatywność i zdolność odkrywania tajemnic danego gatunku. Im więcej puzzli uda nam się ułożyć tym czytelniejszy otrzymamy obraz. Ważne by w tej niezliczonej ilości sprzętu, przynęt i informacji umieć znaleźć coś dla siebie i dobrać je do panujących warunków oraz łowisk.