Za oknem pięknie, słonecznie i gorąco a ja nie mam z kim pływać w poszukiwaniu sumów. Właściwie nikt mi ostatnio tego nie proponował a w tej kwestii jestem uzależniony od innych. Sam nie dorobiłem się jeszcze sprzętu i nic nie wskazuje na to żeby sytuacja się zmieniła… chyba że wygram w Lotto. No właśnie kumulacja a ja znów nie puściłem losu. Z drugiej strony prawdopodobieństwo trafienia 6 w totka jest tak samo duże jak szansa na to, że dostanę komplet do pływania w prezencie od nieznajomego dobroczyńcy. Do tej pory nie trafiłem nawet 3 a poza tym to i tak wielka ściema 🙂
Po powrocie z Finlandii i kilku nieudanych wyprawach nad wodę w kraju straciłem chwilowo zapał do łowienia z brzegu i oddaję się w pełni rodzinie 🙂 A Daniel uprzedzał – uważaj będzie ciężko z motywacją po wyjeździe, zobaczysz ….. cholera miał rację jak zawsze 🙂 Poza tym czego szukać poza sumem w lipcu ?
Siedzę sobie w domu przy piwku i wspominam jak spędzałem lipcowy urlop w mieście jeszcze 2 lata temu. Codziennie o 3 rano wstawałem i śmigałem nad wodę. Łowienie o świcie ma swój niepowtarzalny urok chyba jeszcze większy niż łowienie w nocy. Wisła przed nastaniem świtu zdaje się być martwa, na brzegu również nie ma nikogo. Nawet najwytrwalsi imprezowicze nie wytrzymują i wracają do domu chowając się przed wilgocią i chordami wygłodniałych komarów zostawiając po sobie niedogaszone ogniska i niedopite piwo. Przychodzi jednak ten moment kiedy w ułamku sekundy woda ożywa……
Najpierw odzywa się jednak słowik
Zawsze przed rozpoczęciem porannego łowienia siadam na 15 minut odpalam papierosa i słucham jego śpiewu. Po chwili na wodzie zaczyna spławiać się drobnica która wyrywa mnie z letargu i daje sygnał do rozpoczęcia łowienia. Tamten świt nie zapowiadał nic specjalnego. W pobliżu przetaczała się potężna burza strasząc co jakiś czas złowrogim pomrukiem, powietrze było ciepłe i wilgotne a stróżka potu spływała po plecach mocząc coraz bardziej koszulkę. Kilka przejazdów bez brania rzut oka na chmury zmiana woblera kolejne rzuty. Mrok zaczynał słabnąć a sielankę drobnicy zaczynają zakłócać pojedyńcze ataki drapieżników.
Znów odezwał się słowik. Boże jak on pięknie śpiewa ….. odpalam papierosa i znów zasłuchuję się w jego anielskim głosie. Kolejny powrót do rzeczywistości nastał po ataku dużego drapieżnika 15 metrów poniżej mojego stanowiska. Na agrafce ląduje smukły sandaczowy wobler i w 3 rzucie następuje atomowe branie. Po chwili wiem już że mam do czynienia z dużą rybą a mocne targnięcia łbem potwierdzają – mętnooki jegomość. Dziękuję w myślach samemu sobie za to, że zmieniłem seryjne druciane kotwice na konkretny zestaw gamaków. Profilaktyczne docięcie wilka i zaczynam hol. Ryba jest bardzo silna i sprawia sporo kłopotów. W pewnym momencie przykleja się do dna i nie daje się od niego oderwać. Po chwili jednak męczy się i przy 2 próbie udaje się ją podebrać.
Burza jest już bardzo blisko. Szybka sesja zdjęciowa i ryba wraca do wody. Niestety rzadko kto oszczędza te smaczne stworzenia a przez to jedyne co nam pozostaje to cieszyć się śpiewem słowika o świcie…… nie wiem jak wy ale ja lubię również łowić ryby.
Dlatego apeluję wypuszczajcie sandacze, jest ich naprawdę bardzo mało a ich łowienie to wspaniałe emocje ….
Sandacz. Niedługo będziemy mogli jedynie wnukom opowiadać, że kiedyś takie ryby łowiliśmy.
Fajny tekst.