Każdy sezon oprócz ryb I wspomnień przynosi ze sobą kolejne doświadczenia. Są one niczym puzzle, które odkrywają kolejne tajemnice, kiedy odczytamy co kryją w sobie i będziemy potrafili poskładać je w całość. Im bliżej końca jesteśmy tym obraz przez nie tworzony jest łatwiejszy do odczytania, a puzzle niezbędne do jego ułożenia łatwiej jest umiejscowić w danym punkcie.
Ten sezon jak i poprzednie przyniósł mi wiele ciekawych doświadczeń. Część z nich utrwalały zdobyte w poprzednich sezonach doświadczenie. Kolejne zaś dotyczyły nowych przynęt i sposobów ich prezentacji. Mogę jasno określić przełomowe momenty w swoim boleniowym dążeniu do celu. Były to kolejno woblery sterowe i gumy, następnie bezsterowe, wahadła i przynęty wertykalne. W tym roku udało mi się dołożyć kolejne elementy w tej układance. Odkryciem sezonu okazały się top watery od Adama czyli Panicki Spinnermana. Choć używałem ich już w poprzednich latach to było to doświadczenie nie utrwalone jakimiś większymi sukcesami. W poprzednich latach Paniców używałem sporadycznie i w miejscach trudnych do obłowienia innymi przynętami ze względu na głębokość łowiska, ilość zwalisk czy zaczepów. Były więc to płytkie klatki o głębokościach do 1,5 m, napływy przykos, mini rynny pomiędzy przykosami oraz burty ze zwaliskami. Miejsca więc charakterystyczne dla boleniowych wypraw. Czemu więc nie miałem sukcesów? Przyczyną był zły sposób prowadzenia przynęty. Panicki jak i inne top watery wymagają nieco finezji w jej prowadzeniu, której mi brakowało. Tej wiosny dopiero znalazłem sposób na prawidłowe zaprezentowanie przynęty, którą polubiły wiślane bolenie. Prowadzenie przynęty powinno polegać na takim dobraniu prędkości prowadzenia by przynęta oczkowała na wodzie, a następnie by po wyjściu do powierzchni wody zarysowała szlaczek. Następnie można przytrzymać przynętę, jeśli głębokość łowiska na to pozwala, tak by zeszła głębiej lusterkując w opadzie. Najwięcej brań miałem właśnie podczas opadu lub startu do powierzchni z oczkowaniem na wodzie. Wyjątkiem były przykosy, gdzie nie stosowałem przytrzymań. Tam woblera prowadziłem jednostajnym tempem, czasem podszarpując szczytówką by odjeżdżał na boki. Taka prezentacja Panicka szybko zaczęła przynosić sukcesy i odkryła swoje możliwości. Kumulacja nastąpiła na końcu września i w październiku, czyli podczas gromadzenia się białorybu na jesiennych miejscach zbiórki.
Każdy wędkarz z niecierpliwością czeka na nadejście jesieni. Nie tej kalendarzowej, ale tej prawdziwej, której objawy są dostrzegalne w przyrodzie. Pierwsze przymrozki i spadek temperatury wody. To one powodują, iż ryby zaczynają migrację na zimowiska. Aktywują się również drapieżniki, które tylko teraz gryzą niczym na początku sezonu, tuż po odbytym tarle. To magiczny okres, który może odmienić losy sezonu, jak również obdarzyć nas rybą życia. Ale nie jest to takie proste ze względu na fakt, iż takie miejsca musimy po prostu znaleźć.
Cztery ostatnie wyjazdy wracałem na zero. Choć znalazłem miejsce, w których potencjalnie powinny być ryby, jednak nie udało mi się złowić bolenia. Były oczywiście szczupaki czy sandacze, jednak moim celem były bolenie. Postanowiłem całkowicie zmienić odcinek rzeki i udałem się na łowiska, gdzie łowiłem bolenie latem na niżówkach.
Były to płytkie miejsca o głębokości 1-3 m a wśród nich długa prosta z dziką burtą i zwaliskami, wzdłuż której szła głęboka rynna o głębokości 6-7 m. Odbijała się ona od starej rozmytej główki, za którą było wypłycenie. Na przedłużeniu wypłycenia usytuowana była przykosa. Było to książkowe miejsce. Burta ze zwaliskami, rynna, rafa i przykosa. Kilkakrotnie odwiedzałem to miejsce w poprzednich latach, jednak nigdy nie udało mi się złowić tam bolenia jesienią. Tym razem czułem, że może być inaczej, a to za sprawą niskiego poziomu wody który towarzyszył Wiślakom już drugi sezon.
Na miejsce wypłynąłem w południe, zaliczając po drodze kilka miejscówek. Na wodzie panowała cisza. Całkowity brak żerowania ryb spowodował, iż postanowiłem jak najszybciej udać się na zaplanowane miejsce. Wiedziałem, że taka cisza oznacza, że ryby będą aktywne tylko przez pewien czas. Chciałem być na miejscu by nie przegapić tego momentu. Na rafę (rozmytą główkę) wpłynąłem około godziny 14 i rozpocząłem obłowienia miejscówki. Już po godzinie poczułem trącenie w przynętę. To był sygnał, że są. Zostało tylko znalezienie tej jednej magicznej przynęty. Co kilka, kilkanaście rzutów do wody wędrowały kolejne woblery i gumy. Niestety poza tręceniami nic się nie działo. Żadnego brania, najmniejszego uderzenia. Takim sposobem sprawdziłem wszystkie przynęty do głębokiego łowienia. Jesiennego łowienia. W pudełku zostały mi top-watery, a wśród nich Paniki od Adama – Spinnermana. Na koniec agrafki założyłem 8 cm Panica. Wspaniale wykonana, smukła uklejeczka wiernie naśladowała prawdziwe rybki, które mocno buszowały wśród kamieni porozrzucanych naprzeciw pontonu. Wykonałem rzut w poprzek nurtu, przerzucając warkocz, który tworzył się na końcu rafy. Kilka obrotów korbki i kiedy przynęta zaczęła oczkować i rysować szlaczek na powierzchni wody nastąpiło branie. Mocne i agresywne. Jeden gejzer i pierwszy boleń tego dnia wylądował w pontonie. To było wspaniałe uczucie. Każdy wędkarz, który próbował łowić ryby na przynęty powierzchniowe wie, że nie ma piękniejszego łowienia. Nie czekając wykonałem kolejny rzut, znowu strzał i kolejny boleń melduje się w pontonie. Sytuacja powtarza się w kolejnych 4 rzutach. Bolenie nie są jednak duże, więc przestawiłem ponton by obłowić wypłycenie które utworzyło się za rafą od strony głębokiej rynny. Zmieniłem Panica na wersję 10 centymetrową i spokojnie wyznaczyłem tor jego prowadzenia. W rynnie było około 6m głębokości a nad wypłyceniem około 1,5m wody. Za płycizną przebiegał prąd wsteczny opływający wypłycenie, z mniejszym warkoczem. Posłałem Panica poza miejsce rozdzielania się warkoczy. Kilka obrotów korbki i kiedy tylko wobler przeciął warkocz i wszedł w płań nad wypłyceniem, nastąpił atak. Potężny gejzer na wodzie nie pozostawiał wątpliwości, iż tym razem był to duży Aspius. Boleń nie trafił w przynętę, jednak zdradził swoją obecność. Odczekałem chwilę i ponownie posłałem Panica do wody. W chwili, kiedy wobler przecinał warkocz nastąpiło branie a raczej seria ataków. 1,2,3 i przy 4 poczułem kopnięcie. To był piękny widok kiedy ryba po kolejnym przestrzeleniu ponawiała swoje ataki. Serce mało nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Gejzery i wyskoki rapy na powierzchni wody były niesamowite a finalne branie atomowe. W chwili prowadzenia przynęty wiedziałem, że muszę tylko wytrzymać napięcie i prowadzić woblera tym samym tempem . Kij wygiął się a z hamulca szybko zaczęła ubywać plecionka. Boleń po przejściu przez płyciznę, spłynął z prądem wstecznym pod warkocz w rynnę. Na wodzie plecionka pięknie zakreśliła dużą literę „C”, by zatrzymać się w miejscu. Tam Aspius krążył w dołku, próbując za wszelką cenę pozbyć się woblera. Po kilku minutach dał się jednak podciągnąć bliżej pontonu i po dwóch odjazdach podebrać. To była piękna ryba.
Gruby jesienny boleń, który po uwiecznieniu na zdjęciu wracał do wody. Musiałem ochłonąć. Wiedziałem, że po takim holu przez najbliższą godzinę nic w tym miejscu nie złowię. Postanowiłem zjeść i napić się kawy. Nim jednak zdążyłem wyjąć termos z plecaka na przykosie ujrzałem atak bolenia. Postanowiłem szybko przestawić się pontonem nie tracąc czasu. Ustawiłem ponton na wypłyceniu przykosy i posłałem woblera do wody. Panica prowadziłem wzdłuż kantu. Pomimo kilku ataków rapy na przykosie, nie było upragnionego brania. Szybko zmieniłem Panica na sprawdzone woblery czy to sterowce czy bezsterowce. Jednak pozostawałem bez brania pomimo obecności rapy. Wróciłem do Panica. Tym jednak razem 8cm. Wobler prowadziłem wzdłuż kantu, tak, by przynęta schodziła pod kątem z wypłycenia na głęboką wodę. Nastąpił gejzer a po nim seria ataków i branie. Boleń nie był duży, jednak dawał dużo frajdy i spowodował, iż znowu szybciej zaczęło bić serce.
W sytuacjach kiedy boleń ma problem z trafieniem w przynętę i zabiera ją na kilka razy, ważne jest by zachować zimną krew i prowadzić jednostajnym tempem. By wobler oczkował i rysował „S” na wodzie. W miejscach, gdzie znajdują się przegłębienia można przez chwilę przytrzymać wobler w miejscu, aby zaczął lusterkować w opadzie. Ten sposób animacji przynęty sprawdza się szczególnie w sytuacjach kiedy ryby atakują niechętnie, mniej agresywnie, delikatniej. Jednak na przykosach, gdzie dno jest równe a głębokość niewielka, staram się utrzymywać stałą prędkość prowadzenia przynęty by boleń w przypadku kiedy przestrzeli atak mógł ten atak ponowić. Podczas połowów boleni nie dokręcam hamulca by ryba podczas ataku mogła zabrać ze sobą kilka metrów plecionki,. Dzięki temu nie mam spadów podczas swoich połowów i co ważne przy braniach na krótkim dystansie ryba nie rozgina kotwic. Ważne jest to szczególnie przy połowach większych boleni.
Na wieczór postanowiłem wrócić na miejsce gdzie udało mi się złowić dużego bolenia. Wiedziałem, że późnym wieczorem rapy mogą się aktywować i znowu pojawić w tym miejscu. Było to kwestią czasu, kiedy spłyną zza przykosy , klatek, czy też z burty, gdyż zaobserwowałem bardzo dużą ilość białorybu w tym miejscu. Drobnica zgrupowała się na obrzeżach warkocza i nad wypłyceniem.
Po ustawieniu pontonu postanowiłem poczekać na właściwy moment. Jak tylko zaczęło się ściemniać, było czuć, że ryby są niespokojne. Drobnica nerwowo wpływała na wypłycenie. Nie było widać wyskoków białorybu czy też ataków rapy, ale wiedziałem że duży aspius krąży wokół wypłycenia i zagania białoryb tak by zbić je w większe stado. Założyłem 10cm Panica, który sprawdził mi się wcześniej w tym miejscu. Postanowiłem to wykorzystać prowadząc przynętę różnymi torami, tak by skutecznie obłowić obrzeża wypłycenia. W pewnym momencie nastąpiło branie. Potężny gejzer i wędka wygięła się po dolnik. Ryba zaczęła uciekać pod warkocz wyciągając około 20m plecionki. Wiedziałem, że jest to duża ryba gdyż po braniu kontrola nad rybą była ograniczona. Ustawiony hamulec kołowrotka powodował iż nie było możliwości jego dokręcenia. Kij był wygięty a ryba szła bez oporów. Wiedziałem, że miejsce jest bez zaczepów, lecz obawą było to czy ryba jest dobrze zapięta. Po kilku minutach holu, dwóch próbach podciągnięcia do pontonu, podebrałem aspiusa dużym karpiowym podbierakiem. Miałem czas by dobrze ustawić aparat, i wykonać kilka ujęć, oraz wypuścić rybę bez żadnego uszczerbku.
Po odczekaniu dosłownie kilku minut, ponownie wykonałem rzut w miejsce poprzedniego ataku. Ku mojemu zdziwieniu po wpadnieciu woblera do wody i wykonaniu kilku obrotów korbki nastąpił atak bolenia. Tym razem wiedziałem iż boleń może być dużo większy od poprzedniego, ze względu na siłę jaką dysponował. Sposób jego walki był nieco inny, choć kierunek ucieczki przebiegał tą samą linią ( duża litera C – zejście z wypłycenia pod warkoczem prądu wstecznego i ucieczka w dołek, pod główny warkocz) to ryba jednak szła mocno dołem. Nie próbowała pozbyć się przynęty lecz po wejściu w dołek pod warkoczem zatrzymała się w miejscu. Nie było targnięć szczytówki. Ryba trzymała się głęboko w dole więc wiedziałem, że będzie dużo większa. Po kilku próbach kiedy starałem się podciągnąć rybę ta podniosła się do góry, lecz zamiast wyjść do powierzchni zatoczyła koło wokół wypłycenia i ponownie weszła w dołek. Walka trwała kilka minut po której udało się ją zmęczyć. Rapa skapitulowała i dochodziła do siebie w podbieraku.
Szybka sesja zdjęciowa i ryba wróciła do wody. Dalsze obławianie miejscówki zakończyło się bez kontaktu, postanowiłem więc przestawić się powyżej mojego stanowiska, naprzeciw dzikiej burty, by tam obłowiać głęboką rynnę ze zwaliskami. Było widać po ucieczkach białorybu że boleń chodzi wzdłuż burty ze zwaliskami, atakując ukleje która gromadziła się z zastoiskach za zwaliskami. Po kilku próbach udało mi się złapać jednego niedużego bolenia prowadząc Panica wzdłuż burty. Różnica obławiania tej miejscówki do poprzednich polegała na tym, że przy burtach z głębszą wodą stosowałem przytrzymywanie woblera by lusterkował w opadzie. Taki sposób aminacji przynęty sprawia, że ataki następują podczas lusterkowania w opadzie lub kiedy z lusterkowania startujemy ku powierzchni.
Tego dnia udało mi się złowić kilkanaście boleni z czego największy boleń miał 84cm. To miejsce uświadomiło mi jak potężnym narzędziem jest Panic od Adama. Zrozumiałem, że warto ciągle eksperymentować, zmieniać przynęty, szukać nowych sposobów ich prezentacji. Ryby ciągle uczą nas pokory, cierpliwości, oraz wymuszają na nas by się uczyć i rozwijać, gdyż to może odmienić losy wędkarskiego wyjazdu. Pokazują, że nie możemy polegać tylko na stereotypach , utartych sposobach. Do końca sezonu z mniejszymi lub większymi sukcesami udawało mi się łowić w tym miejscu bolenie, i co trochę dla mnie dziwne wszystkie były wyciągnięte na Panicki. Doświadczenie zdobyte w tym sezonie jest więc kolejnym elementem w mojej boleniowej układance.
Świetny łowca, super przynęty I kapitalne ryby. Bardzo dobrze oddajesz „ducha”, klimat boleniowych łowów. Czuć pasję, do tego masa konkretnych wskazówek jak łowić top waterm. Fajnie, że piszesz też o tym, że nie zwsze wszystko się udaje, że czasem schodzisz na zero, mimo to każdy kolejny wypad przynosi nowe doświadczenia. Niby to takie proste, a nie zawsze oczywiste, w czasach kiedy wszystko musi być „tak jak chcemy, natychmiast I podane na tacy”, Super tekst. Byle do maja!
Serdecznie dziękuję Pawle za komentarz. Twoje przynęty i rybki na nie łowione, również mobilizują do pracy 🙂 Kto jak kto ale ty Pawle wiesz doskonale, że chcąc łowić te większe trzeba czasem dostać baty. Nie ma innej możliwości. Trzeba odpuścić ścigacze i skupiać się na konkretnych rybach, a tych nie łowi się z doskoku. Ale cierpliwość wynagradza z nawiązką. 🙂 Do usłyszenia i połamania 🙂