Już za kilka/naście dni zgodnie z obowiązującym Regulaminem, tłumnie ruszymy w poszukiwaniu troci i pstrągów(w niektórych okręgach). Czy starcie ze styczniowym keltem to powód do dumy, czy raczej wstydu, bo miętoszenie w łapach wychudzonej i zmęczonej tarłem ryby to ostatnia rzecz, jaka jest jej teraz potrzebna? Czy łowienie potarłowych ryb jest zgodne z duchem Catch&Release? Doskonale rozumiem te dylematy, jednocześnie uznaję argumenty drugiej strony. Między innymi takie, że tłumy wędkarzy odstraszają kłusowników. Coś w tym pewnie jest, choć Ci największe żniwa mają zapewne podczas ciągu tarłowego i przebywania ryb na gniazdach.
Mi się wydaje, że najważniejszy jest zdrowy rozsądek i umiar. We wszystkim.
Problem powraca co roku, jak bumerang. Na forach roi się od zdjęć uśmiechniętych i zadowolonych łowców pierwszych ryb. Nie bez kontry od tych „etycznych”, którzy jednocześnie pewnie nie mają nic przeciwko pierwszomajowym szczupakom, czy sandaczom, łowionych obowiązkowo już w Dzień Dziecka. Którzy z nich tak naprawdę są etyczni? Który w ogóle wędkarz, tak naprawdę może się takim mianem określać? Myślę, że powinniśmy działać tak, by swoim postępowaniem wywoływać jak najmniejszy wpływ na wodne ekosystemy. Czy zaprzestanie połowu łososiowatych w styczniu, to właśnie jeden z tych kroków?
W obecnej sytuacji nie mo to znaczenia.