Nie pamiętam, kiedy miałem wolny weekend. Tak więc, jak przyszedł ten czas, w głowie miałem tylko jedno- RYBY. Hola, hola! A rodzina? No tak. Wydawałoby się, że w tej sytuacji nie ma złotego środka, a kompromis ponownie będzie oznaczał pozostawienie sprzętu w szafie. Udało się jednak wypracować nie tylko kompromis, ale wręcz konsensus. W sobotę wcześnie rano wracam z pracy, pakuję auto i rodzinkę i gnamy do rodziców mej małżonki. Będzie okazja na rodzinne spotkanie, ale i ja nie pozostanę bezczynny. Do ruby wrzucam muchówkę, z myślą o lipieniach, ale i wielkorzeczny uniwersał znalazł swoje miejsca. Tak rezerwowo. Na miejscu pozostawiam swoją pociechę i piękniejszą połowę z rodziną, a sam, mimo niewyspania, jadę nad wodę. Opisywałem już w tym roku wypady na to łowisko, zarówno za nakrapianymi pstrążkami, jak i za lipieniami. Aura niezbyt sprzyjająca. Wieje tak, jakby chciało oderwać głowę od korpusu. I to idealnie z nurtem rzeczki. Jak tu podać suchą muszkę pod prąd, skoro huragan ledwo pozwala mi ustać w miejscu? W chwilach ciszy, staram się podać muszkę. Mam jakieś brania, wyjeżdzą lipionek i niewielki potok. A więc są i gryzą.
Warunki niestety są nieubłagane. Trzeba zmienić metodę i sposób łowienia. Zwłaszcza, że po którymś tam rzucie słyszę kilkanie na przelotkach. Oglądam sznur i zauważam jego przerwanie. Tzn. zewnętrznej powłoki. Linka trzyma się tylko na plecionym rdzeniu. Szkoda, pomimo iż od ponad sezonu noszę się z zamiarem kupna nowego, porządnego sznura. Teraz już nie mam wyjścia. Zmieniam szpulę z drugą linką (dobrze, że ją wziąłem) i wiążę nimfę, jako prowadzącą, a powyżej niej mokrą muchę. Rzeczka jest wąska i trudno tu mówić o brodzeniu jednym brzegiem i łowieniu w rynnie pod przeciwległym. Kombinuję. W dołku za wlewem zostaję dłużej. Tu zawsze były ryby. Rzeczywiście. Już pierwsze przepuszczenia dają kontakty z rybami. Nagle, za plecami słyszę szelest krzaków i słowa:
-Dzień dobry! Państwowa Straż Rybacka!
Wow. Miłe zaskoczenie. Ucinam sobie z Panami miłą pogawędkę, po czym wracam do łowienia. Rzeka daje mi jeszcze kilka ryb. Rzadna z nich nie jest okazowa, ale nawet nie spodziewałem się takowych. Dzień i tak był fantastyczny. Kilkanaście ryb zawitało na końcu zestawu, a otaczająca mnie przyroda pozwoliła psychicznie wypocząć i oderwać się od pędu codzienności.
Wracam. Czas odespać przepracowaną noc. Najpierw jednak włączam komputer i sprawdzam dojazd na zupełnie nowy odcinek mojej ukochanej rzeki. Jeszcze nigdy tam nie byłem. Już nie mogę się doczekać, co tam zastanę- jeszcze tylko kilka godzin… 😉