Zachęcony powierzchniową aktywnością, jaką na koniec września wykazywały jeszcze odrzańskie rybki, nie mogłem usiedzieć w domu. Kolejny wygospodarowany wolny dzień zaczynam bardzo wcześnie. Ponad godzina spędzona w samochodzie i wreszcie jestem na miejscówce. Szybko wskakuję w „śpiochy”, zbroję sprzęt i ruszam w górę rzeki. Marsz zajmuje mi kolejną godzinę. Wreszcie staję na brzegu ukochanej wody. Przede mną cały dzień i spory odcinek rzeki, który planuję pokonać, obławiając sprawdzone miejsca. Zaczynam klasycznie, od sporych smużaków. Klenie co prawda wychodzą do woblerów, jednak albo w ostatniej chwili rezygnują z ataków, lub pudłują. Jeden „profesor” 3 razy wychodzi do przynęty. Wreszcie decyduje się na atak. Kopnięcie jest mocne, a wir na wodzie zdradza ładną rybę. Niestety, ryba nie zapina się dobrze i momentalnie spada. Szkoda, bo dopóki się nie ukuł grotem kotwicy, żywiłem nadzieję, że zapozuje do wspólnej fotki. No nic, nie tym razem, to może w przyszłym roku? 🙂
Za to na płytkiej wodzie, moje smużaki chętnie atakują nieduże szczupaczki. Rybki są niewielkie, ale ich ilość optymistycznie rokuje na przyszłość. Jednak jak łatwo sobie wyobrazić, to nie „jacki” są celem mojej wyprawy. Na szczupaki przyjdzie czas niebawem. Dochodzę do odcinka, gdzie główki są dość krótkie, a baseny pomiędzy nimi płytkie. Zakładam na agrafkę Panica 8cm i obławiam wewnętrzny skraj klatki, gdzie zauważam oczkującą drobnicę. Nagle, na środku basenu zauważam atak bolenia. Ryba wychodzi do powierzchni, uparcie ściga uciekającą uklejkę, po czym widzę, jak robi zwrot w kierunku warkocza. Niestety, mój wobler jest jeszcze dość daleko ode mnie. Ekspresowo zwijam przynętę i wykonuję krótki rzut spod siebie w kierunku, w jakim zawrócił boleń. Kilka obrotów korbką i za myszkującym po powierzchni woblerem zauważam przesuwający się piękny wał wody. Ryba atakuje z potężnym gejzerem. Trzymam nerwy na wodzy i nie zacinam, bo nie poczułem brania. Boleń nie rezygnuje i goniąc Panica ponownie uderza. Tym razem celnie! Pierwszy odjazd zmusza mnie do oddania kilku metrów żyłki, ale już po chwili mam go na spokojnej wodzie. Szybko rozstawiam statyw i aparat.
Ryba jest w bardzo dobrej kondycji. Szybki, niezbyt dokładny pomiar w powietrzu wskazuje na około 70cm. Fajna sztuka. Uwalniam zdobycz z kotwiczki i obserwuję, jak wraca do swojego naturalnego środowiska. Ponieważ byłem trochę głośno, mam już iść na kolejną główkę. Ale postanowiłem wykonać jeszcze jeden rzut, ot tak, dla rozprostowania żyłki. Rzucam woblerem w poprzek nurtu, nieco w górę rzeki. Wabik przechodzi przez warkocz i kiedy wpływa na spokojną wodę, mam kolejne branie! Ryba ponownie zawraca w nurt. Hamulec kołowrotka mam dokręcony „na beton”, kiedy wyciągałem poprzednią zdobycz do zdjęcia. Boleń wykorzystał moje niedopatrzenie i mocnym szarpnięciem pozbywa się kotwicy z pyska. Szkoda, bo był co najmniej taki, jak poprzedni… Muszę powoli kończyć łowy. Siadam na główce i obserwuję płynącą wodę. Po części żegnam się z „Księżniczką Odrą”, bo nie wiem, kiedy kolejny raz znowu stanę nad jej brzegiem. Myślami już szykuję się na kolejne grube łowy. Niedługo ponownie jedziemy na zębate i pasiaste. Jak było? O tym niebawem! 🙂