Odłowy na zlecenie, czyli jak PZW wydaje nasze pieniądze.

PZW. Polski Związek Wędkarski. Wędkarski. Ogromna organizacja zrzeszająca wędkarzy. Wędkarzy, którzy płacą składki i korzystają z zasobów wód. Rolą związku jest gospodarowanie użytkowanych wód. Brzmi banalnie prosto, prawda? Niestety tam, gdzie pojawiają się pieniądze, z reguły nie brak dziwnych, czasem trudno wytłumaczalnych zachowań. A już szczególnie tam, gdzie te pieniądze są naprawdę duże.

Niedawno pisałem o tym, jak Okręg PZW Legnica stwierdził, że dolnośląski zbiornik zaporowy Słup jest przesadnie zasumiony. Mający władzę decyzyjną w tej kwestii udowodnili swoje postępowaniem na podstawie… odłowu kontrolnego, podczas którego w postawione siatki nie wszedł ani jeden sum. Ani jeden! Logiczne, prawda? I tak, w 28 i 29 czerwca Anno Domini 2018, nad wodą stawiła się prężna, choć niezbyt liczna załoga rybacka. Mieli być też i wędkarze, aby obserwować poczynania rybaka. Tłumnie. Niestety, można ich było policzyć na palcach jednej ręki. Może dwóch. Dla Was ogromny szacunek, ukłony i podziękowania, bo to dzięki postawie takich ludzi, jak Wy, wciąż mam wiarę w to, że jeszcze może kiedyś będzie normalnie. Kiedyś…

Ale przejdźmy do meritum. Rybak był w pracy, zapewne nieźle płatnej, więc ochoczo zabrał się do roboty. Rozwinął jedną siatkę o dość sporych oczkach. Jedną, za to o długości około 750 metrów. Sporo. Na takim odcinku sieć miała… 2 znaczniki. Na początku i na końcu. Choć słowo „znacznik”, zostało przeze mnie użyte chyba nieco na wyrost. Bo jak inaczej nazwać 2 plastikowe kanistry po płynie do samochodowych spryskiwaczy (jeden letni i jeden zimowy!) umieszczone na początku sieci?  Podobnie wyszukaną konstrukcję mogliśmy podziwiać na drugim końcu postawionej siatki, którego, jak się łatwo domyśleć, nie sposób było dostrzec z takiej odległości. Żadnych asygnat, tabliczek i informacji o tym, kto jest właścicielem sieci. WTF?! To była moja pierwsza, niekoniecznie parlamentarna myśl… Zakazu poruszania się po zbiorniku środkami pływającymi nie było, więc nie byłbym zdziwiony, gdyby któryś z wędkarzy wplątał się w zastawioną sieć. Od kogo miałby domagać się zadośćuczynienia za poniesione straty? Za wkręconą w śrubę elektrycznego silnika nieoznakowaną siatkę? Nie wiem. Ale myślę, że właściwy miejscowo Sąd, zna odpowiedź na o pytanie. Smaczku na pewno doda fakt, że pływając w okolicach sieci, można było usłyszeć całą wiązankę „komplementów” od jej właściciela…

Przeprowadzone przez rybaka zaciągi w efekcie dały…bodajże 2-3 sumy 110-140 cm ( i jedna ryba w granicach 180-200 cm szczęśliwie uciekła z siatki – miejmy nadzieję, że bez poważniejszych obrażeń) , a także tołpygę, amura (chyba) i sandacza, którego nieudolnie ( a może „pod publiczkę? ) próbował reanimować przedstawiciel Okręgu (chyba Prezes – nie wiem, za „krótki” jestem 😉 ). Szkoda, bo ryba zacna. 75-80 cm spokojnie… Finalnie skończyła tak, jak można przewidywać… Nooo. Rzeczywiście „zasumiona” ta woda na potęgę!

Wnioski?

Ręce opadają. To wniosek pierwszy i najważniejszy. Ileś lat temu wstecz, zbiornik zaporowy Słup został zarybiony sumem. Oczywiście za nasze pieniądze. Po latach stwierdzono, że jest go za dużo. Też za nasze pieniądze. Następnie zatrudniono rybaka celem jego odłowu. Uwaga, też za nasze pieniądze.  Więc jak to jest? Czy PZW jest rzeczywiście związkiem zrzeszającym Wędkarzy? Czy naprawdę na tym nam zależy? Czy w naszym interesie jest traktować nasze wody, jako hodowlane akweny, w których namnażane są ryby, celem późniejszego odłowu? Wspominałem już, że podczas obserwacji odłowów czuliśmy się jak intruzi? Intruzi, których najpierw chciano przegonić, potem nastraszyć (również Policją i Sądem), a na koniec zdyskredytować? Scenariusz, jakiego sam mistrz Bareja by się nie powstydził…

Kolejny wniosek. Równi i równiejsi. Szanowny Pan Rybak, w naszej obecności wyciągnął z siatki suma. Ot, ryba 120-140 cm. Serce się krajało, ale co zrobić… Ale to jeszcze mało. Negatywne emocje tylko podsyciło zachowanie Pana Rybaka. Czy natychmiast uśmiercił rybę, którą zgodnie z założeniem miał wyłowić? Nieeee. To by było za proste. Sum wylądował na dnie łąjby i co chwila, dynamicznymi zrywami, rozpaczliwie próbował się ratować. Pomogło dopiero kilka plastikowych skrzynek na siatkę, którymi rybak profilaktycznie docisnął rybę do dna łodzi. Naprawdę tak trudno było skrócić jej cierpienia i natychmiast uśmiercić?

Na niektóre z powyższych pytań nie ma jednoznacznej odpowiedzi, lub próba jej udzielenia może skończyć się pozwem od kilku wysoko postawionych osób. Ja, Ty i cała rzesza wędkarzy czuje jednak smród unoszący się wokół tej sprawy i nic go nie zatuszuje. Co możemy zrobić? Zbuntować się? Ale jak? Myślmy…

A teraz nieco prywaty, bo w końcu to mój blog…

Nad zbiornik Słup mam w jedną stronę kilkadziesiąt kilometrów. Jakieś 60. To ponad godzina jazdy autem, tylko w jedną stronę. Podczas tych dwóch dni prowadzenia odłowów, byłem nad i na wodzie 3 razy. Krótko, ale na więcej naprawdę nie mogłem sobie pozwolić. I nie, nie chwalę się, ani nie tłumaczę… Tylko tyle mogłem… Oprócz mnie było dosłownie kilku zapaleńców, którym się chciało poświęcić swój prywatny czas i przypilnować tego, co dzieje się na wodzie, na utrzymanie której idą ich ciężko zarobione pieniądze. Naprawdę ogromnie Wam dziękuję! Zapowiadali się też znani łowcy, youtuberzy i inni, których obecność i relacja na pewno pozwoliła by nagłośnić to absurdalne przedsięwzięcie. Nie wiem, co bardziej podnosi mi ciśnienie? Poczynania Związku, który sami finansujemy, czy Internetowych pieniaczy, którzy jak widać, mocni są tylko w gębie? Nie mi jednak oceniać, kto się stawił, kto rzeczywiście nie mógł, a kto sprawę olał… To kwestia sumienia każdej z tych osób. Ja wolę skupić się na tych, którzy słowa zamienili w czyn.

Dzięki: Sati (jesteś mega gość!) Mateusz, Łukasz, Radek, Robert, Marcin, Karol, Grzesiek, Michał, Adam i inni, których tu nie wymieniłem z uwagi na swoją zawodną pamięć, a nie niechęć, czy jakikolwiek uraz do kogokolwiek.  Wręcz przeciwnie! Wszystkim, którzy w ciągu tych dwóch dni dali coś od siebie: ogromne dzięki!

A mi pozostaje mieć nadzieję, że może kiedyś dożyję czasów, kiedy będzie tak, jak na zachodnich łowiskach, które czasem mam niewątpliwą przyjemność odwiedzić. I nic, że ostatnio zaliczyłem tam dwa dni na przysłowiowe „zero”.  Taka pasja. Ale łowiąc, miałem tę świadomość i pewność, że w łowisku są ryby. Mi nic więcej nie potrzeba. To naprawdę tak wiele?

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

One thought on “Odłowy na zlecenie, czyli jak PZW wydaje nasze pieniądze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *