Każda wyprawa wędkarska rozpoczyna się dla mnie jeszcze w domu. Dobór łowiska i gatunku, jaki zamierzam łowić, determinuje to, jaki zestaw ze sobą zabiorę i jakie pudełka z przynętami wylądują w kamizelce. Staram się skupić na jednym, dwóch gatunkach. Dzięki temu nie muszę zabierać tony sprzętu, ponadto mogę skupić się tylko na wybranych rybach i nie zwracać uwagi na oznaki żerowania innych gatunków. Jesienny wypad na ukochaną Oderkę zaplanowałem wraz z Grześkiem, który na naszym poprzednim wspólnym wypadzie wytarmosił dwa piękne sumiska. Tym razem plan był zgoła odmienny. Łowimy z brzegu. Ja nastawiłem się na bolenie i sandacze. Ponieważ poziom wody zapowiadał się bardzo niski, wziąłem mojego odrzańskiego 2,75m uniwersała TD Z – Series 4-18g, pudełko z gumami i lekkimi główkami jigowymi, oraz pudełko boleniówek, do którego przezornie wrzuciłem Panica.
Szybkie zbrojenie i atak! Pierwsza główka. Podchody, kilkanaście rzutów za boleniem, bez rezultatu, więc dokręcam hamulec, na agrafce ląduje guma i rzucam za sandaczem. Również bez brania. Więc przenosimy się na kolejną ostrogę. Ponownie, boleni nie widać. Stajemy z Grześkiem koło siebie i czeszemy gumami. Nagle, czuję w opadzie lekkie trącenie. Trochę mnie zaskoczyło, ale zadziałał automatyzm. Szerokie, obszerne zacięcie „za ucho”i wygięty kij. Siedzi. Niestety, maluszek, którego możecie zobaczyć na miniaturce niniejszego wpisu. Ryba może i niewielka, ale cieszy, bo jakby nie patrzeć, to częściowa realizacja przyjętego planu. Ryba pewnie zassała 8,5cm Lunatica w kolorze Yellow Frog. Nie wiem, co ten kolor ma w sobie, ale to kolejny sezon, kiedy ta guma jest bardzo chętnie atakowana przez mętnookie. Szybkie fotki i zedzik wraca do wody. Zaczyna padać, a brań wciąż brak. Aktywności ryb również nie widać. Dochodzimy do długiej ostrogi, naprzeciw której znajduje się stara, rozmyta główka, z szeroką rafą na zapływie. Fajne miejsce na bolenia. Wchodzę nieco do wody na przedłużeniu szczytu ostrogi. Na agrafce melduje się Panic 8cm, bo tylko nim jestem w stanie osiągnąć drugi brzeg. Dynamiczny wymach. Wobler wpada niedaleko przybrzeżnych traw. Rozpoczynam szybkie zwijanie na wysoko uniesionym kiju. Kiedy Panic wjeżdża w zwary, mam piękny strzał, jednak niecelny. Ryba spudłowała i nie pogoniła za przynętą by ponowić atak, co zdarza się bardzo często. Nie odpuszczam jednak i co rusz mój Panic, niczym pocisk, leci pod drugi brzeg. Kolejny rzut kieruję na wprost siebie i wobler wpada do wody tuż przy kamieniach leżących na szczycie ostrogi. Kilka obrotów korbką i woda pod woblerem otwiera się, co widzę tylko kątem oka, bo rozmawiając, odwróciłem głowę do Grześka. Pomimo odległości, kopnięcie jest potężne, a opór, jaki stawia ryba, bardzo obiecujący. Przeciągam rybę przez główny nurt i już po chwili mam ją pod nogami. Wyprowadzam bolenia z warkocza na spokojną wodę. Ładny. Gruby. Pierwsza próba podebrania zakończona niepowodzeniem – ryba odjeżdża, wyciągając kilka metrów plecionki. Druga próba i jakoś udaje mi się objąć rybę za szeroki kark. Przykładamy miarkę. Blisko 75cm.
Piękna, zdrowa ryba w świetnej formie. Ależ radość i emocje! Jest super. Nie przeszkadza nawet padający ciągle deszcz. Zbijamy piątkę i powoli, gramolimy się leśnymi bezdrożami w kierunku auta. Podsumowuję wypad, jako udany. Może nie było nie wiadomo ilu brań, pobitych życiówek, ale z drugiej strony…Planowałem bolenie i sandacze. Wytypowałem pod nie odcinek rzeki, sprzęt, przynęty i technikę łowienia. Złowiłem bolenia i sandacza. To chyba o to w tej zabawie chodzi ? 😉