Wiecie, jak to jest. Nasze hobby składa się często z wielu spontanicznych wypadów. Kończymy pracę, wędka w bagażniku, lecimy nad wodę, choćby na chwilkę. Na drugim biegunie naszych strategii, stoją wyjazdy planowane ze znacznym wyprzedzeniem czasu i do tej kategorii zaliczamy wyjazdy zagraniczne, jak i te krajowe. Szczególne emocje wzbudzają wszelkie otwarcia sezonu. A data majowa, jest dla każdego spiningisty, szczególna.
Pomimo, iż sąsiedni Okręg PZW dopuścił łowienie boleni przez okrągły rok, ja, pomimo odwiedzin na „ich” odcinku, odpuściłem rapom. Biegałem za kleniami i jaziami (o tym wkrótce), w międzyczasie planując z Pawłem majówkę. Nad wodą meldujemy się ostatniego dnia kwietnia, wieczorem i ani myślimy, by łapać za wędki. To czas na nadrobienie zaległości przyjacielskich – niekończące się gawędy, wspomnienia, planowanie taktyki na otwarcie i oczywiście odpalenie obowiązkowego grilla z przysmakami 😉
Rozmowom zdaje się nie być końca, ale w głowach mamy już poranne łowy. Aby ograniczyć ilość sprzętu, rezygnujemy z namiotów. Kilka godzin snu w samochodach wystarczy. Wstajemy jeszcze po ciemku, szybko zbieramy sprzęt i ruszamy w dół rzeki, której poziom przypomina bardziej ten znany z letniej niżówki. Poranek wita chłodem i mżawką, choć prognozy pogody są raczej optymistyczne. Chwytam za wędzisko 2,75m 4-18g, co stanowi świetny kompromis i uniwersał, obsługujący zarówno kleniowe smużaki, jak i boleniówki, których lotność pozwala sięgnąć drugiego brzegu.
Idziemy w dół zewnętrznego zakrętu z relatywnie długimi ostrogami, łowiąc na co drugiej na tzw. „mijankę”. W międzyczasie wymieniamy się informacjami, ale pierwsze miejsca nie przynoszą żadnych kontaktów z rybami, poza jednym wyjściem do Panica, który gości u mnie na agrafce zamiennie z woblerami sterowymi, a także Brombą, z której nie potrafię zrezygnować, pomimo zaawansowanej boleniozy. Na napływie jednej z główek, notuję wyjście i delikatne branie właśnie na tego smużaka, które zamieniam na… okonia. Dziwne otwarcie…
Paweł konsekwentnie czesze boleniówkami i nie rozmienia się na drobne. Zapasowa wędka, którą przezornie wrzuciłem do tuby, bardzo mu podpasowała. Obławiając warkocz, słyszę jego krzyk, więc szybko zwijam woblera i biegnę uwiecznić pierwszego bolenia. Kolejne zaskoczenie. Na cykadopodobnego „Komando” od Super M, połakomił się piękny, ponad 45cm…kleń! Coś nam bolenie grają na nosie…Mało tego, próba opłukania ryby przed prezentacją do zdjęcia, kończy się jej przedwczesnym powrotem do wody. Zostało kilka ujęć „roboczych”. No cóż, na klenie przyjdzie jeszcze czas.
Pozostając chwilę razem, obławiamy napływ kolejnej główki. Nie minęło pewnie 10 minut, jak wędka Pawła ponownie się wygina i tym razem na końcu zestawu wreszcie melduje się cel naszej wyprawy. Nieduży, ale sezon boleniowy A.D. 2020 oficjalnie uznajemy za otwarty. Ponownie „Komando”. Brawo! 🙂
Nie zmieniamy miejsca i rzucamy dalej. Daleko, pod drugi brzeg, prowadząc wabiki w poprzek nurtu. Paweł szuka ryb pod powierzchnią, a ja „tańczę” po tafli Paniciem. Po chwili mam pierwszy, piękny strzał, jednak ryba nie trafia, ani nie poprawia ataku. Kilka rzutów i wreszcie ja otwieram sezon. Ryba ponownie nie jest okazem, ale dzieje się!
Kilka rzutów później łowię kolejnego bolenia. Znowu niewielki i szybko wraca do wody. Mam jeszcze jedno puste branie. Pomimo braku widocznej aktywności na powierzchni wody, ryby świetnie reagują na Panica. Ten sam napływ, ta sama przynęta i za chwilę dobrze znana „powtórka z rozrywki”. Ryba wzięła blisko szczytu i tuż po ataku przechodzi przez przelew. Jestem zmuszony zejść za nią w dół, przez co musiałem narobić na miejscówce nieco hałasu. Szybka fotka i rapa wraca gonić uklejki.
Patrzymy na zegarki. O dziwo, jest dopiero po 7, więc do śniadania mam klasyczny „hattrick”. Nic nie zapowiadało takiej aktywności. Ponieważ na rybodajnym miejscu nie notujemy już nawet wyjścia, wracamy w kierunku aut, gdzie pałaszujemy śniadanko i wznosimy pierwszy toast.
Tu warto wspomnieć o kwestii, jaką jest alkohol na rybach. Dla wielu, wydaje mi się, kwestia fundamentalna, a dla innych temat wręcz tabu. Nie oszukujmy się, wszystko jest dla ludzi. Dla mnie jednak najważniejszy jest umiar, bo nad wodą moim celem jest czerpanie radości z wędkowania i kontaktu z naturą, a nie odurzenie procentami. Warto mieć to na uwadze dla własnego bezpieczeństwa, jak i komfortu wypoczynku innych wędkarzy.
Po udanym poranku i zregenerowaniu sił, ruszamy ze zdwojoną energią. Tym razem ruszamy w górę rzeki, gdzie jej charakter jest diametralnie inny. Główki są krótkie, baseny pomiędzy nimi wąskie i płytkie, a woda płynie wyraźnie szybciej. Mijamy innych wędkarzy i wymieniamy się z nimi informacjami. Nie są zbyt zadowoleni, ot, kilka niewielkich okoni. Zajmujemy miejsce poniżej mocno rozmytej ostrogi. Konsekwentnie miotam Panica, który idealnie pasuje do łowiska. Kilkanaście rzutów, wobler tańczy po wzburzonej powierzchni wody, która tuż za niewielkim przelewem tworzy przegłębienie. Piękne branie z efektownym gejzerem! Rapa pod 60cm, więc momentalnie ją odhaczam i uwalniam. Na niewielkiej rafce mam kilka pustych brań na Brombę. Udaje się wyciągnąć tylko jednego niedużego klenika. Ponieważ obaj z Pawłem nie lubimy łowić w „przechodzonych” miejscach, decydujemy się na marsz na miejscówkę, która rano tak hojnie nas obdarowała.
Paweł z pudełka wyciąga Panica. Tyle się ode mnie nasłuchał o ich skuteczności, że zagościły i w jego pudełku. Zresztą nie musiałem go długo namawiać. Relacje z wypadów i zdjęcia łowionych ryb, to najlepsze argumenty i potwierdzenia skuteczności przynęty. Pierwsze rzuty poświęca na wyczucie wabika i dostosowania tempa prowadzenia. Ja nie próżnuję i w międzyczasie notuję piękny, ale niecelny strzał. Ryby jednak mają rozregulowane celowniki, a i nie są skore do pogoni za przynętą i ponawianiem ataków. Po chwili sunącego po tafli Panica, efektownie zgarnia rapa! Kij Pawła wygina się, a ryba stawia solidny opór, przynajmniej do momentu, kiedy nie zostaje wyciągnięta z silnego nurtu. Pierwszy boleń Pawła, złowiony w ten widowiskowy sposób. No, to już po chłopie! 😉
Więcej ryb nie mamy, choć chyba jakieś wyjścia i niecelne brania notujemy. Jest późne popołudnie. Wracamy do punktu startu na zasłużoną obiadokolację z rusztu. Emocje są wciąż żywe, więc tematów do rozmów nie brakuje. Zbliża się wieczór. Ale to jeszcze nie koniec tej majówki! 😉 Ciąg dalszy już niebawem!