Spiningowy dzień dziecka, dla znacznej części wędkarzy, stoi pod znakiem sandacza. Co prawda od pewnego czasu regulamin dopuszcza łowienie czerwcowych sumów, jednak pogodowe anomalie powodują, że ten okres zwykle nie jest najlepszym czasem na wąsate.
Tegoroczny plan był prosty. Nieznany mi zbiornik pożwirowy, w którym wiem, że pływają mętnookie. Chłodna wiosna sugeruje raczej penetracje płytkich blatów. Wodowanie gumiaka jeszcze przed świtem, to idealna okazja, by chłonąć ten niezapomniany klimat.
Szybko okazuje się, że nie będzie łatwo. Znalezienie miejsca płytszego, niż 10 metrów, oddalonego dalej, niż pięć metrów od brzegu, graniczy wręcz z cudem. Ewentualne wypłycenia są otoczone stromymi, wręcz pionowymi ścianami. Ot, typowy krajobraz po wydobyciu kruszywa. Na dzień łowienia przygotowałem sobie trzy zestawy. Wszystkie krótkie, dynamiczne, różniące się nieco przeznaczeniem. Ciekaw jestem nowego Bassa X-Fury, który dostał bardzo ważne dla mnie zadanie, mianowicie miotanie i animowanie sandaczowych kogutów. Kolejna „szpada” to mój ulubiony Pro Guide X do 25g. Dopełnieniem tego tria, jest SF-X SuperFast do 14g, do lekkiego łowienia, również okoni.
Opływając zbiornik, wskazania echosondy nadal nie są zbyt optymistyczne. Udaje się namierzyć nieduży, podwodny garb. Niestety, jego stoki raczej nie nadają się do obłowienia, gdyż dno opada z 2m wypłycenia, do ponad 11 metrowej głębi. Płytkie miejsce obławiam lekko uzbrojonymi gumami i po niedługim czasie, notuję pierwszego „pstryka”. Niestety, ryba jest wręcz akwariowa, stąd zdjęcie robię tylko z kronikarskiego obowiązku.
Niedługo później łowię praktycznie jego rówieśnika. Słabizna. Trzeba szukać dalej. Kolejne miejsca okazują się puste, drobnicy też nie widać. Studnia. Powrót na namierzony wcześniej garb. Miejscówka jest niewielka, ale tym razem daje kilka okonków. Chyba jedyną skuteczną przynętą, ponownie okazuje się ciemny Reno Killer.
Wzmaga się wiatr, a kotwica nie bardzo chce utrzymać ponton na kamienistym, stromym podłożu. Kolejny raz musze się przestawić. To bardzo istotne, gdyż niewielka różnica w podaniu przynęty, może skutkować wylądowaniem wabikiem nad wielką głębią, lub w drugą stronę, na mieliźnie. Gdzieś pomiędzy tymi dwoma światami, mam kolejnego pstryka. Mocnego, agresywnego. Delikatny SF-X wygina się zdrowo, a ryba, choć daleka od okazu, wreszcie daje choć nadzieję, na pierwszego wymiarowego sandacza. Niestety, na powierzchnię wyłania się….szczupak.
Cóż, nie tak miało wyglądać to otwarcie, ale eksploracja nowych łowisk, wiąże się z takim ryzykiem. Łowisko to znałem wcześniej tylko z wypadów podlodowych i to z racji płynącej przez niego rzeki i słabych zim, tylko w niewielkiej jego części. Czy pokuszę się o kolejne próby? Możliwe. Jednak woda ta będzie wymagała nieco innego podejścia. Póki co jednak, wzywa Odra, bo zaczął się, moim zdaniem, najciekawszy okres na tej rzece. Ale o tym już wkrótce 😉