Szczerze mówiąc, tęskniłem za tym. Za tym dostojnym, eleganckim sposobem łowienia. I absolutnie nie mam tu na myśli tak często powtarzanej „elitarności” muchówki. Sprzęt do tej metody jest dostępny w takich cenach, że jest w zasięgu praktycznie każdego wędkarza. A radość z łowienia zupełnie nową metodą- bezcenna. W obecnym sezonie czasu na łowienie nie ma za dużo. A jak się udawało wyrwać nad wodę, to walczyłem na nizinnych rzekach, w poszukiwaniu drapieżnego białorybu. Od zimy nie miałem kontaktu z pstrągami. A przecież maj, to świetny okres na te ryby. W powietrzu lata dużo owadów, ryby są odpasione, silne i chętnie zbierają muszki z tafli, a więc nadszedł czas suchej muchy- według mnie najpiękniejszego łowienia przy pomocy miękkiego sznura i kija. Postanowiłem wybrać się na niewielką rzekę. Zawsze było w niej sporo chętnych do współpracy pstrągów. Niewielkich, ale dzielnych i licznych. Ponieważ rzeka w tym sezonie przeżywała ciężkie chwile, szczerze drżałem o populację moich kropkowanych kolegów. Na szczęście, już na pierwszej płani zaobserwowałem kilka ryb. Przy okazji tego wypadu ochrzciłem nową linkę i przypony koniczne wykonane z plecionych nici. A także środek poprawiający pływalność much. Całość wyniosła łowienie na nieznany mi dotychczas poziom i komfort łowienia. Piękna sprawa. Imitacje chruścika wykonane z piórek CDC lądowały dokładnie tam, gdzie chciałem. Dawno już nie miałem tego uczucia. Zaobserwowane oczko. Kilka międzywymachow i chrust ląduje metr przed potencjalnym stanowiskiem ryby. Spływa w jego okolice…Wir na wodzie. Zacięcie. Zestaw napina się, a wędka amortyzuje zrywy ryby. Coś pięknego. Ryby nie są zbyt okazałe, ale raptem półtorej godziny pozwala „wykręcić” dwucyfrowy wynik. Do tego jakieś spięcia, puste brania, że o wyjściach do dryfującej muchy nie wspomnę. A to wszystko na krótkim odcinku rzeki. Bez spinania się, gnania. Ot, relaksacyjne łowienie. Kwintesencja wędkarstwa i jego sensu, w sensie relaksu i odskoczni od szarości dnia codziennego.
Kamil ,całe sedno muszkarstwa,