Wracam po długiej przerwie. Nie, nie do wędkarstwa, bo tego porzucić nie planuję nigdy. Pisania też nie, choć ostatnio na blogu wieje pustkami, a jak już, to pojawiały się materiały z cyklu „co mnie wkurza w PZW”. I takich pewnie nie zabraknie, bo nasz kochany Związek co rusz dostarcza nam wrażeń i emocji, ale wróćmy do ryb. Dziś krótka relacja ze styczniowego otwarcia. Będę starał się na bieżąco zamieszczać relacje z wypadów, a trudne okresy „niełowienia” uzupełniać o zaległe, zeszłoroczne przygody.
Zacznę od tego, że moje coroczne pstrągowe otwarcie roku przypada w moich wodach na 1 stycznia, co wiąże się z niemałą „gimnastyką”. I tak, znowu wracamy do PZW. A więc opłaty na kolejny rok. Dlaczego składki muszą być do końca roku, a nie na rok? Przecież różnice w opłatach można ewentualnie korygować przy kolejnej opłacie. To żaden problem. A tak, moje koło odległe jest od obecnego miejsca zamieszkania o ponad 100km (więcej porozumień) i jest czynne…raz w tygodniu, przez 2godziny. Oczywiście, na początku grudnia jeszcze nie ma znaczków, potem z reguły wypadają jakieś dni świąteczne, potem Pani Skarbnik musi jechać na szkolenie z prowadzenia nowych opłat (serio!)…No, za wiele okazji na opłacenie zezwolenia, to nie mam. W tym roku robię to dopiero 31 stycznia. Udaje się uiścić opłatę (oczywiście po podwyżkach – na co one będą przeznaczone? Nie wiem.) A następnie pędem wracam do obecnego miejsca zamieszkania, będąc w kontakcie ze skarbnikiem z miejscowego koła, celem dokonania opłaty za Okręg, w którym obecnie mieszkam. Dokonuję niezbędnej dopłaty, szykuję sprzęt, padam na 2h i …
idę do pracy, bo tak przełożeni zaplanowali mi kolejną z rzędu, Sylwestrową noc. No trudno. Grunt, że Nowy Rok mam wolny. O 6 rano kończę pracę i już spakowany jadę prosto nad wodę. Łowisko dla mnie zupełnie nowe i nieznane na tym odcinku. Mały wywiad u miejscowego kolegi pozwolił wytypować fragment rzeki do obłowienia. Po drodze szybka kawka u nowego sponsora Roberta Kubicy. Zmęczenia nie odczuwam, bo adrenalina robi swoje. Jeszcze po ciemku wskakuję w neopreny i rozkładam przygotowany zestaw. Delikatne i krótkie wędzisko. 1,9m, 1-10g o głębokim, pięknie amortyzującym młynki ryb, ugięciu. Do tego niewielki kołowrotek. Jest „na plusie”, więc wybieram szpulkę z 0,06mm plecionką i półtorametrowym przyponem z 0,20mm fluorocarbonu. Na końcu niewielka agrafka, na której zawisa 5cm tonący wobler z niewielkim sterem. Ładnie pracuje przy jednostajnym zwijaniu, ale swoje prawdziwe oblicze i moc, pokazuje podczas rytmicznego podszarpywania. Tak popularny pstrągowy twiching, przypomina mi jerkowanie, w wydaniu ultradelikatnym. Mój zestaw wydawać się może fanaberią, zwłaszcza dla mieszkańców tych regionów, gdzie ryba 40cm jest standardem, niewartym większej uwagi. Wierzcie mi, że w moich podgórskich, dolnośląskich ciekach, taka ryba jest swego rodzaju „okazem”, a zazwyczaj łowi się ryby 20-35cm.
Ok. Zaczynam, kiedy tylko mrok rozprasza pierwsze poranne światło. Pierwszy rzut w Nowym Roku. Uwielbiam ten moment. A już chyba po trzecim widzę zawracającą pod nogami rybę, która tylko obserwowała i eskortowała moją przynętę. Po chwili łowię pierwszego malucha. Cieszy, niczym pierwszomajowy boleń, czy sandacz na Dzień Dziecka. Idąc powoli w dół rzeki notuję kolejne brania, wyjścia i spady. Dochodząc do szerokiej, spokojnej płani, zmieniam przynętę na nieco cięższą, aby móc poprowadzić ją nieco głębiej. Pierwszy rzut. Kilka podszarpnięć i pauza, podczas której to nurt kieruje moim wabikiem. Ale tylko przez chwilę. Wyraźne uderzenie kwituję zacięciem. Ryba okazuje się być większa i całkiem dzielnie walczy. Pod nogami zaskoczenie – to tęczak!
Miłe urozmaicenie. Kolejne miejscówki przynoszą kolejne zdobycze. Ryby nie są zbyt okazałe, ale z jednego dołka wychodzi mi dwukrotnie ryba, którą oceniam na dobre +45cm. Tym razem nie udało się jej skusić, ale wiem, gdzie ma swoją kryjówkę…Zerkam na zegarek. Powoli trzeba kończyć. Ale spoglądam też na mój licznik złowionych ryb i…nie. Nie jestem przesądny, ale jakoś tak… „13” ? Nie mogę tego tak zostawić. Wracam na miejsce, gdzie zaczynałem łowić i poprawiam obrotówką. W krótkim czasie doławiam 4 ryby i postanawiam kończyć. Oj, za szybko tu nie wrócę, ale zrobię to na pewno. Oby tylko warunki były sprzyjające. Ale o tym już niedługo…
W końcu jakieś ryby 😀
Nooo, z wiekiem człowiek zaczyna coraz bardziej doceniać każdy wypad nad wodę 😉
Zmień koło 😉
Jest to jakaś opcja, aczkolwiek chyba wszędzie jest ten sam bur….bałagan 😉