Czasów, kiedy luksusowe rzeczy, jak np. wózek dziecięcy, nie kupowało się poprzez kilka kliknięć w klawiaturę, tylko za dolary w wybranych miejscach, nie pamiętam. Czasów, kiedy wszystko było państwowe. Stety, a może nie. Państwowe, czyli wszystkich. A jak wszystkich, to i niczyje. Oczywiście wtedy, kiedy jest nam to wygodne. Bo jak już przychodzi do odpowiedzialności, to już niech to będzie na głowie innych, przecież to też ich…
I mimo, że czas poszedł do przodu, mamy drogie samochody, bezprzewodowy internet, cały świat jest dostępny na wyciągnięcie ręki, u wielu z nas, wędkarzy, poziom mentalny zatrzymał się w minionym systemie. I o ile jestem w stanie zrozumieć niektóre przypadki, o tyle dziwią i przerażają mnie osoby w moim wieku, niewiele starsze, lub nawet młodsze, walące wszystko jak popadnie w łeb, no bo przecież się należy. Nie każdego można nazwać kłusownikiem, no bo przecież w zgodzie z miłościwie nam panującym(RAPR) można zrobić kuku niejednej wodzie, bez narażania się na wyzwiska, czy ryzyko kontroli. Zresztą ono i tak jest niewielkie nawet dla tych, którzy nie mają nic na sumieniu.
O co tyle hałasu? O te „kilka” rybek, co sobie chłop weźmie do domu? Rozumiem potrzebę zaspokojenia instynktu łowcy, który wybrał się na polowanie, rozumiem chęć przyrządzenia kolacji z własnoręcznie złowionej ryby. Czasami jednak wędkarze zachowują się tak, jakby w domu razem z bliskimi zostawili zdrowy rozsądek i ogarnia ich prawdziwa żądza białka. Niestety, przypadłość ta, jest jak plaga i opanowuje także i kolegów, z którymi łowca podzieli się całym „know- how”. A po jakimś czasie zaczyna się narzekanie, że „były, i przestały brać”. A ryby, to nie grzyby i po najbliższym deszczu populacja się nie odnowi.
W takim razie, czy Złów i Wypuść jest panaceum na wszystkie bolączki naszych wód? Nie mam wątpliwości, że nie. Niestety. Samo wypuszczanie na pewno nie uzdrowi sytuacji w naszych łowiskach, ale jest z pewnością działaniem dostępnym dla każdego i nie wymagającego dodatkowych środków, nakładów, czy wysiłku. Pomijam już fakt, jak wielką radością i satysfakcją jest widok odpływającego bolenia, sandacza, czy nawet najmniejszego okonia.
Oczywiste jest, że nie każdy z nas ma czas i chęci angażować się w struktury PZW. Przepychać się ze zwolennikami hurtowego zarybiania karpiem, lobby regulacji pstrągowych rzek, głupich zakazów trollingu i jeszcze próbować przeforsować np. górne wymiary ochronne. I nikt tego od nas nie wymaga. Ale wypuszczać może każdy. Dla swojej satysfakcji i w trosce o przyszłość ulubionych łowisk.
Mądrze gada. Polać mu ! 🙂
Świetny, zwięzły i rzeczowy wpis! Nie dało się tego napisać lepiej! Zgadzam się w 100 procentach!
Kamil bardzo fajny dobitny tekst. Miło się czytało 🙂
Ładnie opisane 🙂