Z całej mojej sprzętowej kariery wędkarskiej, tytułowy kołowrotek szczególnie zapadł mi w pamięci. Jest u mnie już… z 6 sezonów? . Nie pamiętam już dokładnego czaso-okresu, ale miał wystarczająco dużo czasu i okazji pokazać, ile jest wart.
Z reguły służył mi do kleniowo-boleniowych łowów. Szczególnie te drugie są dobrym sprawdzianem i ciężkim testem dla młynka. Może nie łowię boleni bardzo ciężko, ale ulubione woblery wyposażone w ster i prowadzone szybkim tempem pod prąd, stawiają znaczny opór. Oprócz tego długi czas łowiłem tym kołowrotkiem szczupaki i sandacze. Z plecionką na zapasowej szpuli radzi sobie równie dobrze, co z żyłką. Dość szybko zaczyna szumieć rolka kabłąka. Znana przypadłość tych kołowrotków. Wystarczy za dosłownie kilka złotych kupić nowe łożysko i wstawić je w miejsce starego. 30 sekund roboty i wraca cisza na łowisku.
Oczywiście, po takim czasie użytkowania pojawiły się jakieś tam luzy. Jednak nie są one decydujące o posłaniu kołowrotka na emeryturę. Kołowrotek kosztował mnie w promocji niecałe 200 zł, więc i nie spodziewałem się po nim cudów, ale chyba sam fakt tak długiej trwałości i bezawaryjności można już za taki uznać. Zdarzały się długie okresy bez serwisowania, panierowanie w odrzańskim piachu i kąpiel w nie najczystszej przecież „odrzance”. Przekładnia ma się dobrze, a lekkie ząbkowanie i wyczuwanie pracy mechanizmów zupełnie mi nie przeszkadza. Potwierdzeniem pancerności tej konstrukcji był dla mnie wypadek podczas „street fishingu” w centrum Wrocławia. Szykując się do łowienia, wyjąłem z plecaka kamizelkę i zapomniałem, że owinięty nią był kołowrotek. Oczywiście nie mógł spaść mi pod nogi tylko odbił się, przeleciał pod barierką i koziołkując kilkanaście razy po stromym betonowym nabrzeżu wpadł do Odry. Przy pomocy wędki i mocno obciążonej boleniówki uzbrojonej chyba w 8 kotwic udało się podnieść wrak z dna, po kilkudziesięciu minutach leżakowania. Kołowrotek był cały, kabłąk niepoodginany, a wewnątrz? Nie pamiętam- rozkręciłem i przesmarowałem gdzieś po pół roku od tego zdarzenia. W międzyczasie oczywiście cały czas łowiąc 😉
Dzisiaj może nie jest to mój podstawowy kołowrotek, ale wybierając się w trudne i niedostępne miejsca zawsze jest w plecaku, lub uchwycie wędki. Pewny, płynny przedni hamulec, zero problemów z oporówką i akceptowalna praca- więcej mi nie potrzeba. A przynajmniej nie muszę na niego chuchać i dmuchać, że się zarysuje, czy pobrudzi…Od tego jest Caldia 😉 Ale o niej innym razem.