Wielokrotnie powtarzamy, że ryby w łowisku, to nie wszystko. Oczywiście, one są głównym naszym celem, ale każdy doskonale wie, że podczas wypraw liczy się przede wszystkim atmosfera. Bez niej, albo w „kwasie” nie ma co łowić. Sukces smakuje o wiele lepiej, gdy w oczach kompana widzimy szczerą radość, a nie zawiść.
Namawiałem kolegę, wielbiciela szczupaków, że tych w Odrze może nie ma na pęczki, ale rzekę zdecydowanie warto odwiedzić. Bo bolenie, bo klenie, bo dzicz i chaszcze. Namawiałem i wreszcie namówiłem. W drodze już zacząłem się zastanawiać i martwić, że kolega mimo, iż absolutnie początkującym nie jest i zna nasze realia, nie rozczarował się. W końcu moje opowieści mogły dać mylne wrażenie, że człowieka tam nigdy nie było, a ryby same ustawiają się w kolejce do zdjęcia z uradowanym wędkarzem. Miodu jednak nie było i Odra nie okazała się zbyt szczodrą. Mimo, iż zasygnalizowałem koledze, jaki mniej więcej zabrać sprzęt i podzieliłem się zawartością swojego pudełka, to efektów w postaci ryb nie było. U mnie też co prawda wielkiego szału nie było, ale dwa średnie bolki wyholowałem. Wraz z pokonywanym dystansem coraz mocniej trzymałem kciuki, żeby to u kolegi coś się zadziało, bo sam doskonale znam uczucie, jak rzeka daje srogą lekcję pokory. Kolejna główka. Napływ, przelew, warkocz, klatka. Każdy fragment ostrogi dokładnie obłowiłem. Niestety, bez efektu. Rozprostowuję nogi, otwieram pudło z woblerami i zabieram się za dopieszczenie pracy kilku egzemplarzy. Przeciągnięcia w silnym nurcie przeplatam korektą oczka i podpiłowaniem steru. Za plecami widzę, jak dołącza do mnie kolega, który obławiał poprzednią główkę. Staje obok mnie i mimo, iż miejscówka wydaje się być obłowiona i spalona, rzuca w kierunku warkocza. Może drugi rzut, widzę błysk ryby i wir na powierzchni wody. Wędzisko kumpla wygina się, a kołowrotek oddaje kilka metrów żyłki. Chwila holu i kolega ma bolenia w ręce. Jego pierwszy odrzański rapiszon, największy tego dnia.
Łowimy jeszcze trochę, ale nic już się nie dzieje. Nie szkodzi. Plan został spełniony. Ja cieszę się podwójnie, bo oprócz swoich ryb, masę frajdy dała mi ryba kompana. Nie ma to jak przybita „piątka” i widok wyszczerzonej facjaty u kogoś, komu właśnie takie wrażenia obiecywało się przez cały miniony tydzień 😉
Dzięki za wspólną wyprawę i szczerą lekcję odrzańskiego wędkarstwa.
Naprawdę sprawiłeś mi dużą frajdę:D