Duży okoń. Obiekt westchnień chyba każdego wędkarza. Tak, jak nierzadko hurtowo przerzucamy „dłoniaki”, tak spotkanie z okazałym pasiakiem, to z reguły wydarzenie wielkiej wagi i powód do dumy i ogromnej radości. Jak na złość, okonie rosną bardzo powoli i niestety, ale w naszym kraju szybciej skończą w rozgrzanej fryturze, niż osiągną okazowe rozmiary. Dlatego zagraniczne podróże, oprócz tego, że kształcą, daja dużą szansę na poprawę swoich najlepszych wyników, również w tym gatunku. Pakując się na ostatni wyjazd, miałem również w myślach wizję złowienia ładnego okonia. Spakowałem przeróżne gumy, czy głęboko nurkujące woblery do trollingu, ale nie przypuszczałem, że sprawdzi się zupełnie co innego. Z dryfującej łodzi obławiam wraz z kompanami płytką podwodną łączkę. Szału nie ma, więc żongluję zawartością pudełka. W myśl zasady „albo grubo, albo wcale”, biorę w dłoń zestaw złożony z kija z pazurem o długości 1,9m i cw. 50-100g. Do tego okrągły multik z nawiniętą 40lb plecionką, solidny przypon tytanowy i Freestyler 17cm/100g na agrafce. Sami widzicie, jaki okoniowy zestaw 😉 Sukcesywnie obławiając okolice podwodnej roślinności, łowię jednego średniego szczupaka. Kolejne niemrawe trącenie kwituję mocnym zacięciem. Ryba szybko wychodzi do powierzchni.
-Eeeee. Jakiś maluch.
Kolega jednak rozwiewa wątpliwości.
-To chyba okoń!
Rzeczywiście. Ryba o gabarytach karpia, którego ktoś pomalował w paski, zbliża się do burty. Teraz ręce zaczynaja mi drżeć i wkrada się nerwówka. Gigant. Podbieram chwytem pod brzuch i czuję, jak adrenalina wylewa się uszami. Przykładam do miarki. Mierzymy komisyjnie, we trzech na łajbie. Do magicznej pięćdziesiątki brakuje milimetrów. Pozostaje 49cm. Niedosyt? W życiu! Króliczka wszak trzeba ciągle gonić, a nie tak od razu złapać! Tak więc niebawem kolejne gonitwy 🙂