Stęskniłem się za swoją ukochaną rzeką. Prawie miesiąc rozłąki w trakcie trwania sezonu, to niedopuszczalna i bardzo bolesna sprawa. Nic jednak nie mogłem poradzić. Wir obowiązków domowo-służbowych zakręcił mną tak, że ryby mogłem pooglądać co najwyżej w internecie. A wieści o łowionych bolkach napływały do mnie z każdej strony i kuły, jak drzazga pod paznokciem. Wolny dzień dał możliwość wyrwania się na kilka godzin. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji.
Budzę się bez budzika. Chwytam za telefon. Co jest? Godzinę zaspałem. Sam nie wiem, jak i kiedy wyłączyłem budzik. Dobrze, że chociaż graty spakowałem wieczorem…
Nad wodę dojeżdżam, jak słońce jest już wysoko. Zbroję sprzęt i rozpoczynam długi marsz w górę rzeki. Pierwsza z obławianych główek, to początek długiego, zewnętrznego zakrętu. Powoli wchodzę na szczyt ostrogi i obławiam warkocz i klatkę. Sukcesywnie i metodycznie. Niestety bez efektów. Jest cicho. Czuję, że coś się wkrótce wydarzy. Na 3 główce, na spokojnej wodzie, mam delikatne trącenie. Krótki hol i jest niewielka rapa.
Idę za ciosem. Kolejna główka. Na pusto. Trudno. Gramolę się po mokrych kamieniach na szczyt kolejnej. Podaję woblera w kierunku środka rzeki. Powoli prowadzę po łuku, w swoją stronę. Jakieś 2 metry od szczytówki widzę błysk ogona i czuję lekkie trącenie. Zacinam. Kocioł na wodzie, ale ryba nie zapina się. Szkoda, ale grunt, że są i biorą. Kolejna główka. Znowu delikatne trącenie. Tym razem pewnie się zapina. Taki sześćdziesiątak. Kotwica utknęła w łuku skrzelowym. Fotki odpadają. Szybka operacja długimi szczypcami i ryba wraca do wody. Kolejne miejsca dają dwa niemrawe trącenia. Następna główka jest bardzo krótka i stroma. Skradam się na jej szczyt tak, by nie strącając kamieni, dać sobie możliwość obłowienia basenu na zapływie. Rzucam w kierunku zalanej łachy piachu. Od strony nurtu musi graniczyć z głęboką wodą. Prowadzę woblera zmiennym tempem. Jest przytrzymanie. Zacinam a ryba muruje i próbuje spłynąć w kierunku nurtu. Odciągam ją na spokojną wodę i sięgam do karku. Jest gruby. Odjeżdża jeszcze raz, po czym daje się podebrać. Już trzeci. Boleń jest zapięty płytko, ale pewnie, więc wpuszczam go do wody. Wysuwam nieco linki i odkładam wędkę. Rozkładam statyw i aparat. Szybka sesja i rybka wraca do swojego środowiska.
Listopadowy dzień szybko się kończy. Słońce chyli się ku zachodowi. Nie odpuszczam. Wsiadam w auto i przejeżdżam kilka kilometrów na kolejną miejscówkę. Na 2 główce mam wyjście do woblera, ale boleń się chyba rozmyślił, bo obiecujący wał wody przesuwający się za woblerem zniknął tak szybko, jak się pojawił. Trudno. Czas kończyć. Po ciemku trafiam do auta. W głowie mam tylko jedno. Wrócić tu jak najszybciej!
Fajny wypad. Buff zaje….e się prezentuje.