Zaskoczenie i nieprzewidywalność. Kocham to w wędkarstwie. Pomimo, iż staram się, żeby moje łowienie było jak najbardziej świadome, przemyślane i zaplanowane. Żeby miejsca na przypadek było jak najmniej. Mimo to, nie da się ukryć, że element zaskoczenia może być zawsze. Albo kleniowego bączka postawionego na napływie zgarnie sum, lub szczupak, a to okoniowego paprocha zassie miedzianozłoty leszcz, albo po prostu okoliczności łowiska zmuszą nas do kombinowania i zmiany taktyki po to, by nie zejść o kiju.
Podobnie było na ostatnim wyjeździe, podczas którego nastawiliśmy się na ostre szczupakowe jerkowanie. Wymyślne zestawy, masa „klocków” i sprawdzone, rybodajne miejscówki i…na 3 wędkujących nie mieliśmy nawet brania! Szybka narada i zmieniamy taktykę. Wspomagając się trollingiem pomiędzy kolejnymi miejscówkami, obławiamy z ręki podwodne górki, stoki i twarde blaty. Pozostaje jeszcze tylko dobrać najlepszą przynętę, bo początkowo ryby nie chcą współpracować. Ponownie doceniamy fakt łowienia we trzech. Zmieniając wabiki, obciążenie i sposób prowadzenia, już po niedługim czasie wiemy co i jak. Na naszych zestawach meldują się sandacze z różnych roczników, ale przede wszystkim okonie.
Kombinowaliśmy i szukaliśmy czegoś, co będzie przełomem. Dlaczego by nie moje magiczne „czarne pióro”? Ciężkie, agresywnie prowadzone. Robi dużo zamieszania i mocno stuka o dno. Już pierwsze rzuty pokazały, że ten wabik ma w sobie COŚ!
I choć największą robotę robiły przynęty w ciemnych kolorach, nie zabrakło też amatorów bardziej agresywnych barw. Stara, dobra „marchewa” musi być w pudełku 🙂
Może nie łowimy setek ryb na głowę, jednak ich rozmiar wynagradza wszystko. Trafiamy ryby, o jakich chyba tylko śniłem. Dość powiedzieć, że nie robimy zdjęć rybom, które nie mają 40cm. Ryby są grube, pięknie wybarwione i bardzo waleczne. Śmiało atakują sandaczowe koguty i 10 cm gumy. Trafiamy też spasione smoki, które oceniamy, że przekraczają 2 kilogramy!
Było pięknie, ale co dobre, szybko się kończy. Już mi brakuje tych pstryków, tego „telegrafowania” na lekkim kiju i widoku wynurzającego się przy burcie „paskowanego karpia”. Z kolegami puszczamy wodze fantazji, jak by takie ryby zaatakować z przerębla. Marzenie! Ale w sumie one są po to, by je spełniać, więc czemu by nie? 😉
Jak wspomniałem, pomiędzy miejscówkami, żeby nie robić tzw. „pustych przebiegów”, przemieszczaliśmy się, trollingując. I ta metoda również dawała nam ryby. O nich następnym razem 😉
Było pięknie! Czekam na relację z części trolingowej.
Pięknie ! Zdecydowanie lepiej niż u nas zimą.