Zacznę od kolejnego podziękowania wszystkim Czytelnikom. Tych, którzy kliknęli „Lubię To!” na moim Fanpage na Facebook’u, jest już ponad 1000! Liczba „zahaczonych” rośnie w siłę! Dołączcie do nich, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście!
Taka liczba zasługuje na godne uczczenie, więc poniżej zamieszczam opis połowu mojej nowej pasiastej życiówki.
W ostatnim, świetnie przyjętym tekście, opisałem tegoroczny, magiczny okoniowy weekend. Jak wspominałem, „pasiaste” dopisały i nasze zestawy przetestowały naprawdę gigantyczne garbusy. Mimo to, żaden z nich nie został moim nowym rekordem życiowym, który od zeszłego roku wynosił 49,5 cm. Historię złowienia tej ryby opisywałem tutaj. Rybę mierzyłem tak, jak się powinno. Żadnego rozciągania miarki po grubej rybie. Miarka przyklejona do deski, pysk przytknięty do pionowej deseczki umieszczonej idealnie na początku skali, ryba położona płasko, pyskiem na „O”, a ogon… No cóż. Zabrakło milimetrów do tej jakże magicznej granicy. Ta ryba skusiła się na dużego, 17 cm jerka, zaserwowanego szczupakom. Tak. Duży okoń nie boi się dużych wabików i aby skusić taką rybę, wcale nie są konieczne „paproszki”. Wręcz przeciwnie.
Podczas „okoniowego weekendu” szukaliśmy też i innych drapieżników. Zmieniając miejscówki, przesuwaliśmy się powoli, ciągnąc za łodzią duże, głęboko nurkujące woblery. Ja wybrałem egzemplarz uznany i wyprodukowany, jako sumowy, jednak dla mnie ważniejsze było, że osiągał odpowiednią głębokość i mocno mieszał wodę. Opływaliśmy potencjalne łowiska, a dopiero później atakowaliśmy je „z ręki”. Ponieważ na końcu zestawu mógł się zameldować okoń, gruby sandacz, lub metrowy szczupak, użyte zestawy były mocne, aby móc nawiązać walkę z dużą rybą. Przy kolejnym napłynięciu na podwodną górkę wydaje się, że ten przelot będzie pusty. Mijamy miejscówkę i czujemy na szczytówkach, jak stery naszych woblerów zahaczają o szczyt podwodnego wzniesienia. Odbijają się od niego i kiedy wychodzą na głębszą wodę, czuję targnięcie kijem. Hol jest szybki i zdecydowany, bo jeśli to pasiak, to może spaść z mocnego zestawu. Przy burcie wynurza się kolejny wielki okoń. Kładę go na miarce. Nie. Nie wierzę! Czyżby?! Stajemy we trzech nad rybą. Pysk na „O”, a ogon… TAK! Komisyjnie uznajemy, że ta ryba ma 50 cm! Ryba może nie jest tak odpasiona, jak niektóre poprzednie okazy 45+, ale co z tego? Mam swojego pięćdziesiątaka! Fantastyczne uczucie. Szybkie zdjęcia i okoń wraca do wody. Ściskam przyjaciół, z którymi przyszło mi dzielić to wydarzenie i wychylam łyk wiśniówki. Coś niesamowitego. Dobrze, że na nosie mam polaroidy, bo chyba łezka wzruszenia zakręciła mi się w oku. Na chwilę zamieram i delektuję się tą piękną chwilą, ale już za moment otrząsam się z zamyślenia i chwytam za wędkę- przecież kolejne „kabany” czekają! 😉