Ubiegłoroczny stan Odry nie rozpieszczał wędkarzy. Przez kilkanaście sezonów poświęconych tej rzece, nie przypominam sobie roku, w którym tyle razy rzeka przekroczyła stan alarmowy. Po udanym otwarciu majowym, kiedy przez dwa dni udało się świetnie połowić, kolejne próby już nie były tak spektakularne. Co prawda sprawdzone i wytypowane miejscówki dawały ryby, ale zmiany w pogodzie i warunków na łowisku powodowały, że każda z nich musiała być wręcz „wydłubana”. Choć łowienie na niżówce nie należy do najłatwiejszych, osobiście bardzo lubię takie warunki. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo.
Podnoszący się poziom wody, to sygnał i impuls dla ryb i generalnie najlepsza sytuacja, jaka może nas spotkać podczas łowienia w rzece. Wszystko jednak ma swoje granice i kiedy poziom rośnie wręcz w oczach i potrafi zmienić się nawet o blisko dwa metry w kilka godzin, to już nie jest sytuacja godna pozazdroszczenia. Tak ekstremalne wahania mają miejsce na odcinkach rzek przegrodzonych zaporami, w bliskiej ich odległości.
Tego majowego dnia, wszystko zaczęło się świetnie. Środek tygodnia, pusto nad wodą i warunki zapowiadające niezłe połowy. Długi marsz przez las, na interesujący mnie odcinek rzeki. Już na pierwszej miejscówce notuję branie i kilka niecelnych ataków w smużaka. Idąc na kolejną ostrogę, wydaje mi się, że woda jakby nieco zmieniła barwę. Może też się nieco podniosła? Podchodzę po cichu i na napływ posyłam przynętę. Niesiony nurtem wobler zostaje zaatakowany na samym szczycie przelewu. To fajny, ponad czterdziestocentymetrowy kleń.
Robię kilka zdjęć i uwalniam swoją zdobycz. Tak. Zmiany, jakie zachodzą w korycie rzeki, są widoczne gołym okiem. Minęła dosłownie chwila, a ja już nie widzę kamieni, które jeszcze kilkanaście minut temu, wystawały nad powierzchnię wody. Sięgam po telefon i sprawdzam odczyt z wodowskazu. Niestety, zmierza do mnie potężna fala. Upusty zostały otwarte w znacznym stopniu, gdyż woda momentalnie podniosła się o blisko półtora metra. Głównym nurtem zaczynają płynąć śmieci naniesione i nagromadzone na tamie. Gałęzie, całe drzewa, są też niestety śmieci wyrzucone przez ludzi. Cóż. Mam niewiele czasu, gdyż woda rośnie wręcz w oczach i niebawem uniemożliwi łowienie.
Cóż. Pędzę na kolejną główkę, gdzie napierający nurt tworzy jeszcze interesujący przelew. Rzucam prostopadle i prowadzę woblera po łuku. Kiedy spływa ze spokojnej wody w zwary, następuje efektowne branie z gejzerem. Na szczęście atak był celny. Zacięcie również. Szybki hol, choć początkowo, w nurcie, ryba nie daje za wygraną. Czyżby nieduży boleń? Pod nogami wynurza się ładny, gruby kleń. Ponownie zabrakło do 50cm, ale ogon sięga blisko tej granicy na miarce.
Po tej rybie, niestety, mogę kończyć łowienie. Rosnąca w oczach woda wdziera się na brzegi, niesie wzruszone denne osady i wszystko inne, co wymieniłem wcześniej. Niestety, zamiast zmierzać w stronę samochodu brzegiem rzeki, jestem zmuszony ponownie wejść na leśną ścieżkę i ponownie pokonać drogę dzielącą mnie od mojego środka lokomocji.
Kiedy dochodzę do auta, poziom wody jest już bardzo wysoki. Silne deszcze nawiedzające Górny Śląsk, zwiastują, że ten stan szybko nie zmaleje, a wręcz będzie miał dalsza tendencję wzrostową, aż do osiągnięcia i przekroczenia stanu alarmowego. Cóż. Na jakiś czas trzeba odpuścić Odrę, ale przecież nie łowienie. Trzeba szukać alternatyw, ale o tym w kolejnym wpisie 🙂