Szczupakowe zakończenie sezonu A.D. 2016. Chybotliwa łódka, na której w tym sezonie dwóch moich znajomych już się skąpało… Ale pomyślałem sobie, że samemu dam radę, w końcu nie ma zaskoczenia, że nagle partner agresywnie zatnie, gdzieś się schyli itd. I przez pierwsze 2-3 godziny było spoko. Szalejąca na Pomorzu „Barbara”, daje się we znaki też na Dolnym Śląsku. Fala jest spora i podmuchy groźnie bujają łupinką. Wiosłuję na kolejną miejscówkę. Wiatr momentalnie zaczyna mnie znosić. Lekko się wychylam, żeby postawić kotwicę (jak kilkanaście razy wcześniej tego dnia) ciężarek dotyka dna, a łupina dostaje kolejny podmuch i przyspiesza. Linka się napina, zaczepia o jakieś zielsko na dnie i szarpie łódką w przeciwną stronę. Wystarczy, by przeważyć. Burta łapie wodę, łódka wywraca się do góry dnem, a ja w pozycji kucznej, a trochę na główkę, ląduję w wodzie. Cały… Woda ma pewnie ze 2 stopnie (tydzień temu był jeszcze lód), więc „lekki” szok termiczny daje się odczuć. Ale spokojnie. Chłodna i głowa, trzeźwe myślenie w sytuacji kryzysowej i natychmiastowe podejmowanie decyzji to coś, z czym spotykam się na co dzień- więc może to mi pomaga? Dobrze, że jest płytko, a dno twarde. Opanowuję pierwszy strzał adrenaliny. Łapię pion i staję na dnie. Wody mam mniej więcej „po cycki”. Pierwsze co chwytam, to pływający obok mnie plecak- w środku jest aparat. Wraz z plecakiem i wędką w drugiej ręce gramolę się do najbliższej kępy suchych trzcin. Ugniatam je, odkładam rzeczy tak, by leżały nad powierzchnią wody i wracam po resztę gratów, a więc drugą wędkę i torbę z jerkami. Nie wiem, ile przynęt z niej wypadło, ale teraz się tym nie martwię. Torba nabiera wody i jest strasznie ciężka, ale jakoś ją wytaszczyłem. Drugiej wędki nie widzę. Łapię za burtę łodzi i próbuję ją odwrócić. Udaje się, ale jest pełna wody. Dociągam ją do zielska i sam na nie wchodzę. Wody mam może po kolana. Gwiżdżę do wędkujących niedaleko kompanów. Powoli płyną pod napierające fale. W tym czasie widzę żółtą plecionkę i poppera wbitego w nogawkę. Wyciągam kotwicę ze spodni i ciągnę za linkę. Jest wędka. Niestety w 2 miejscach części szczytowej złamana. Kij to jednoskład, więc…. R.I.P, kijaszku 🙁 Szkoda, bo wyjąłem nim masę ryb i darzyłem go sporym sentymentem. Dopływają koledzy. Jest TROCHĘ śmiechu i życzliwych komentarzy 😉 Wspólnie wylewamy wodę z łódki, wsiadam do niej, pakuję mokre graty i zaczynam wiosłować w stronę przystani. Przy aucie chwila stresu, czy zalany kluczyk odblokuje immobilizer. Uffff. Dobrze też, że w bagażniku mam zapasowe suche ubrania. Przebieram się i wykręcam mokre rzeczy. Chcę dalej łowić, ale wiejący wiatr nagania chmury, z których atakuje solidny deszcz. Niestety, tych ubrań już przemoczyć nie mogę, więc w ten sposób kończę sezon…W domu pranie, suszenie i modlitwa, by aparat zareagował…niestety. Stary, poczciwy Lumix, który przez wiele lat przemierzył ze mną tysiące kilometrów i pozwolił mi uwiecznić wiele pięknych chwil, dokonał swojego cyfrowego żywota..
Ułamek sekundy zadecydował o całym zajściu. Pamiętajcie, że trzeba zawsze uważać i nie poddawać się rutynie, bo finał może być przykry…Dobrze, że tym razem skończyło się „tylko” na morsowaniu i stratach w sprzęcie…
Dokładnie, mogło być gorzej np. nieco głębiej i dalej od nas. Nawet byśmy Cię nie usłyszeli przy tym wietrze.
Szkoda, że ma żadnego zdjęcia z tej akcji. Na FB byłoby jak znalazł 😉
Pozdrawiam kolegę z dawnych lat młodości, Białego Kamienia, treningów karate :). Świetny blog, naprawdę ciekawe artykuły a przede wszystkim ryby. Niedawno zacząłem przygodę z wędkowaniem i wkręciłem się w temat na maksa, mam nadzieję, że kiedyś będę mógł też pochwalić się takimi rybami.