Ponownie wracam po przerwie. Dawno mnie tu nie było, choć mam nadzieję, że ta kolejna wymuszona przerwa, jest już ostatnią. Wkurzam się, choć bardziej na własną bezsilność, niż poszczególne wyszukiwane powody mojej nieobecności tutaj. A pisanie uzależnia. Czy cieszy się ono większym, czy mniejszym zainteresowaniem odbiorców. Z reguły to tematy drażliwe, czasem dwuznaczne, uderzające w pewne środowiska, czy osoby, cieszą się większym zainteresowaniem, ale czy o to chodzi? Ryby rządzą i to one mają u mnie priorytet, a jak coś mnie kiedyś wkurzy, to też się tym podzielę.
Otwarcie boleniowe za nami. Oj, dawno. Kolejny dziwny maj. Chłodny, z dużą ilością opadów i tym samym wysokim stanem w rzekach, które w wielu miejscach wylały (czyniąc jednocześnie idealne miejsce do rozrodu dla komarów, które skwapliwie z tego skorzystały). Początek sezonu był trudny, z uwagi nie tyle na ilość płynącej wody, co na wszystko to, co przemierzało koryta. I tak, pomimo opinii niektórych „zawodowców”, trzeba było jednak odczekać kilka dni. Tak długo, aż patyki, gałęzie, pnie, lodówki, kanapy, pralki i wszystko to, co ułańska fantazja podpowiedziała co niektórym mieszkańcom naszego kraju, aby zutylizować w nadbrzeżnych krzakach, spłynie w kierunku morza. Kiedy rzeka się zaczęła czyścić, można było podjąć pierwsze próby. Próby o tyle trudne, że na zupełnie nowych dla mnie odcinkach ukochanej rzeki. Nowość ta polegała zarówno na konieczności odszukania dróg do rzeki, poznania jej charakteru i wytypowania atrakcyjnych miejsc, co akurat dużo łatwiej zrealizować podczas letniej niżówki. Na szczęście połączenie trzymania się doświadczeń z ubiegłych lat z kombinowaniem, dało całkiem zadowalające efekty, jeśli chodzi o ilość przechytrzonych ryb.
Rozmiar co prawda zostawiał nieco do życzenia (ale nie oszukujmy, w tej kwestii ZAWSZE może być lepiej 😉 ), ale biorąc pod uwagę ograniczone możliwości przebywania nad wodą- nie było źle. Niestety, jedyna solidna ryba, która zechciała zagościć na końcu mojego zestawu, przecięła żyłkę, prawdopodobnie grotem brzusznej kotwicy woblera.
Jak się okazało, kilka pozytywnie zakończonych, boleniowych wędrówek , był tylko przedsmakiem dla dalszej części sezonu, który nieźle zaskoczył, ale o tym następnym (już wkrótce, obiecuję!) razem 😉 .
Strasznie w plecy jesteś. Sierpień, a Ty o maju opowiadasz. Czekam na post 'czerwcowy’ 🙂
Co poradzić, kiedy palce świerzbią, a nie ma kiedy poklepać w klawiaturę? ;)Grunt, że jest jeszcze o czym pisać 😉