Majówkowe wspominki.

Dla mnie sezon wędkarski się nie zaczyna.  Ani nie kończy. Trwa cały rok. Zimą świder, krótkie wędki i szukanie ryb na tafli, a potem już z górki, przecież caaaaały rok jest co łowić. Czy to pstrągi, czy to klenio-jazie, bolenie, czy sandacze, szczupaki i okonie.  Zawsze jest sezon na jakąś rybę i staram się te okresy wykorzystać. Przychodzi jednak taki czas, kiedy człowiek jest zupełnie oderwany od łowienia. Nic nie poradzi. Po prostu się nie da. Nie chce tego, ale okoliczności go przytłaczają i po prostu nie łowi. Przynajmniej fizycznie, bo myślami wiecznie jest nad wodą…

 

Ponieważ taki czas dopadł mnie teraz, odgrzebuję zdjęcia i zapiski sprzed kilku miesięcy i cofam się do daty, która dla wielu jest w ogóle początkiem spinningowego sezonu(btw- jak tak można?!? 😉 ). 1 maja…

Przygotowany byłem już dawno. Świeże żyłki, ułożone przynęty, wytypowana miejscówka, wszystko zaplanowane i dopięte na ostatni guzik.  Początek maja to nie przełom czerwca-lipca, kiedy trzeba wstawać wyjątkowo wcześnie, ale chce mieć odpowiedni zapas czasu i wykorzystać go do maksimum, gdyż niestety wieczór będę musiał poświęcić na obowiązki zawodowe. Oko ciężko zmrużyć, ale się zmuszam. Wstaję bez ociągania i bezlitośnie depczę furę przez kilkadziesiąt kilometrów. Dojeżdżam nad wodę i jest pierwszy sukces. Pusto. Sprawne szykowanie i już po kilku minutach mój ulubiony 9 cm Spirit leci w kierunku napływu pierwszej ostrogi. Obławiam sukcesywnie miejscówkę, obserwuję wodę i cieszę się chwilą. Kolejna miejscówka. Rzut w poprzek nurtu, kilka obrotów korbką i jest pierwsze boleniowe kopnięcie A.D 2014. W miarę mocny zestaw pozwala na szybki hol. Rapka nie jest może wielka, ale za to ładnie wygrzbiecona i przede wszystkim pierwsza! Niestety, wczesna pora i spora mgła powoduje, że zdjęcia szałem nie są, ale trudno…

2

Rapka odpływa tam, skąd ją wytarmosiłem, a ja zarzucam plecak na grzbiet i idę na kolejne miejscówki. Od razu łowi mi się inaczej. Minimum planu spełnione. W końcu po to tu przyjechałem! Woda niska i aktywności boleni praktycznie nie widać. Zaliczam co prawda dwa wyjścia do prezentowanych woblerów, ale ryby nie decydują się na atak. Za to przez soczewki polaroidów widzę klenie żerujące na przelewie! Szybka zmiana kołowrotka na model z nieco cieńszą, niż 0,24 mm żyłką i na agrafce ląduje malutka, 2 cm tonąca Bromba z jajem. Dziwna przynęta, bo w końcu smużak. Ale tonący. Grunt, że dała mi już masę ryb i cholernie w nią wierzę. Pierwsze zdobycze tylko to potwierdzają, ale staram się holować szybko i cicho, a ryby uwalniać bez zbytniego hałasu, bo liczę na największe sztuki. Puszczam woblera na sam szczyt ostrogi. Nagle za nią pojawia się charakterystyczny wał wody, a polaryzacyjny filtr pozwala mi zajrzeć pod powierzchnię wody i moim oczom ujawnia kleniowego profesora podążającego za wabikiem. Nagle woda otwiera się, a wobler znika pomiędzy mięsistymi wargami. Zacięcie powoduje, że woda eksploduje, hamulec zaczyna wyć, a moje serce bije, jak po sprincie. Wszystko jednocześnie! W chwili wybierania linki odkładam plecak, wyciągam statyw i szykuję moje przenośne mini-foto-studio. Jeszcze kilka obrotów korbką i ledwo, ale jednak, obejmuję rybę za kark. Szybkie zdjęcia i orientacyjny pomiar. Piękna, gruba kluska w kolorze starego złota z akcentami krwistej czerwieni.

3

Mimo, iż dzień już można uznać za udanym idę za ciosem, to znaczy podążam na kolejne główki. Praktycznie na każdej coś się dzieje, a średnia wielkość łowionych ryb to ponad 40 cm, więc jest naprawdę nieźle. Czas ucieka, a rybki chyba udały się na sjestę. Wracam w kierunku auta z postanowieniem powtórzenia najlepszych dzisiaj miejscówek. Rzut na napływ ostrogi i na napiętej lince puszczam smużaka po powierzchni wody. Radośnie dryfuje sobie przez zwarki, ciągle zaburzając taflę wody. Atomowy atak i odjazd w nurt. Albo kolejny gruby kleń, albo rapka stojąca na płytkiej wodzie. Chwila holu i sprawa się wyjaśnia.

4

Kolejny odrzański średniak. Ale szalony i agresywny. Zły boleń. Lubię takie ryby, bo dają masę frajdy i satysfakcji. Łowię jeszcze kilka kleni, jednak nic w rozmiarze motywującym do rozkładania foto-majdanu. Albo one były takie małe, albo ja już taki rozpieszczony darami rzeki. Mniejsza o to. Wskazówka na zegarku jest nieubłagana. Dobry dzień na łowisku dobiega końca. Teraz z dnia na dzień będzie trudniej. Pokarmu w wodzie coraz więcej, na brzegu amatorów boleniowego białka również nie ubywa, więc ryby stają się coraz bardziej ostrożne, najedzone po niedawnym tarle i wybredne. Ale to, że będzie trudniej, nie znaczy, że nie będzie fajnie! Przeciwnie, ale o tym innym razem 😉

 

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

4 thoughts on “Majówkowe wspominki.

    1. Eeeeee. Na pewno są jeszcze miejsca, gdzie można spotkać się z drapieżnym białorybem. No, chyba że wszystko sumy zeżarły i tylko na nie warto się nastawić, a po Twoich zdjęciach widzę, że to chyba słuszny kierunek 😉

      A Odra, mimo iż rybna, to bywa cholernie trudna, niedostępna, skryta i skąpa. Czasem uchyli rąbka tajemnicy i człowiek myśli, że już chwycił Boga za nogi, a potem wraca szara codzienność, pełna pokrzyw, komarów, kleszczy i z pojedynczymi rybami. Ale i tak jest fajnie 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *