Podwodny kant. W części przybrzeżnej stanowi płytką, gęsto zarośniętą łączkę, która przechodzi w dość stromy stok. Dryfujemy wzdłuż kantu, obławiając zarówno strefę najpłytszą, gdzie zielsko sięga prawie powierzchni wody, jak i sam uskok, gdzie łąka graniczy z głęboką wodą. Nagle, na płyciźnie, moje oczy przykuwa…tak! To ryba! Tuż przy samej powierzchni!
-Patrz tam!- Krzyczę do Mateusza i nim ten zdążył wykonać jakikolwiek ruch, posyłam swoją przynętę w okolicę zauważonej ryby.
Duża, około 20cm mucha spiningowa wpada kilkadziesiąt centymetrów od pyska ryby. „Mamucha” wyraźnie się nią zainteresowała. Zaczynam pracować przynętą kilka centymetrów pod powierzchnią i wszystko zaczyna się dziać, jak na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie. Ryba zaczyna niespiesznie podążać za przynętą, niemal dotykając ją końcem paszczy. Kiedy ja przyspieszam, ona też. Kiedy nieco zwalniam, ona też trzyma się na dystans. Wszystko na naszych oczach! Szczupaczyca dopływa za wabikiem do samej burty. Przez moment obserwujemy z góry szerokie cielsko. Ostatnie podciągnięcie wabika, samym kijem, gdyż nie mam już wolnej plecionki do nawinięcia na multiplikator. Pauza, podczas której przynęta zamiera w bezruchu. Żadnego atomowego ataku, czy też panicznej ucieczki. Ryba lekko rozchyla pokrywy skrzelowe i…podciśnienie sprawia, ze mucha znika w przepastnej paszczy! Mocno zacinam i woda eksploduje, a rybsko nurkuje pod łódź! Ależ akcja! Hol na krótkiej lince trwa bardzo krótko, ale nie brak w nim emocji. Wychylam się za burtę i łapię rybę pewnym chwytem pod pokrywę skrzelową. Pojedynczy hak przynęty tkwi głęboko w paszczy. Szybka sesja i pomiar…kolejne 107 cm i to w jeden dzień! Jeszcze tylko czuły całus w szeroki łeb i ryba spokojnie wraca na swoją łączkę…Do zobaczenia w przyszłym sezonie!
Wooow 😉 i co tu więcej pisać. Gratulacje.