Pada śnieg, pada śnieg…i zimo. Ale nie na tyle, żebym mógł „na pewniaka” wejść na lód. Trudno. Poczekam jeszcze. Choć powoli cierpliwość mi się kończy. Blaszki, mormyszki, kiwoki, bałałajki. Tyle tego leży odłogiem. Do czasu 😉
Szwędam się więc tymczasem po mniej, lub bardziej okolicznych ciurkach w poszukiwaniu salmonidów, bo nic innego mi nie pozostało, a usiedzieć na tyłku ciężko. Padający śnieg i niska temperatura powoduje, że woda w rzekach robi się wręcz gęsta, oleista. Do zamarznięcia dużo jej nie brakuje. Ryby, choć żerują całkiem dobrze, nie są zbyt żwawe. Zmęczone niedawnym tarłem zajmują zazwyczaj najgłębsze i nieco spokojniejsze stanowiska. Trzeba nieźle pograć woblerkiem, by im się zachciało ruszyć tyłki. Albo przytrzymać woblera w miejscu, by tylko migał w nurcie. Potem podszarpnąć, popuścić. Brania, to niemrawe trącenia, a czasem wręcz opór, niczym wjazd w muł, czy inne gęste środowisko.
Ale rybki niezmiennie piękne i urzekające, mimo, że co któryś zdąży się wymłynkować z bezzadziorów, zanim do mnie dotrze.
Klasa Kamilu 🙂