Ależ się naczekałem, by te kilka centymetrów tafli urosło do granicy pozwalajacej po niej chodzić, bez większego ryzyka sprawdzania pływalności kombinezonu. 10-12cm czystej tafli, to grubość pozwalająca na spokojne łowienie. O ile rzeczywiście taką grubość lodu pod sobą mamy. Czasem kilkanaście metrów obok lodu będzie o połowę mniej, więc czujność musi być zachowana. W drodze nad wodę zahaczam o sklep i wyposażony w ochotkę i jokersa gnam nad wodę. Ludzi sporo. Niewielka zatoczka podziurawiona, jak szwajcarski ser. Poza pojedynczymi trzaskami pękającego lodu(uroki łowienia na zaporówce), słychać narzekania wędkujących. Że wczoraj, to brały, że w ogóle, to kiedyś były ryby. Zapomnieli dodać, że dziś już ich nie ma, bo je zjedli.
Wskakuję w kombinezon, zabieram świder i gramolę się po kładce na lód. Planuję testy nowych dla mnie bałałajek. Wiedzę teoretyczną i wizualną(z filmów) mam przebogatą, przydałoby się więc przekuć to na jakiś wymierny wynik. Na głębszej wodzie robię kilka otworów i z podajnika podaję jokersa. Zostawiam, niech się sytuacja uspokoi, a płotki znajdą zaserwowane jedzonko. Przenoszę się płycej i prostopadle do brzegu robię kilka dziur. Klękam na lodzie i wsadzam nos w przerębel. Widzę kilka okoni. Mormyszka ozdobiona ochotką nurkuje do dna i po chwili jest pierwsze drgnięcie kiwoka. Zacinam, a dalej, jak na filmie. Odrzucam wędkę i rękoma wybieram „pajęczynkę” niecałe 0,08 mm. Niewielki okonek. Biorą często, choć nie więcej, jak po 3 szt. z jednego otworu. W kolejnym zabawa zaczyna się od początku. Mimo, że ryby są małe, to nie biorą ot tak, na to, co się im podrzuci. Wielkość i kolor mormyszki, a także konkretny sposób jej prezentacji powodują, że łowię zdecydowanie więcej, niż pozostali. Co z tego, jak wszystko w rozmiarach „dla kota”. Ale łowienie bardzo mi się podoba. Niesamowicie precyzyjne i dokładne. Doskonale wiem co się dzieje z moją przynętą i stale ją kontroluję. Szkoda tylko, że nie jest mi dane poprzeciągać liny z czymś konkretniejszym. Wracam na głębszą wodę w poszukiwaniu płotek. Cisza. Wracam do pasiaków, licząc na chociaż jednego z trójką na przedzie. Bezskutecznie. Na dodatek dzień okazuje się nie być z gumy i muszę wracać. Schodze z lodu z przeświadczeniem, że jutro, lub za dwa dni mogę już na niego nie wejść. Aura(i nie tylko) okazują się być jednak wyjątkowo łaskawe, ale o tym następnym razem 😉
Paaaanie z trójką z przodu to w naszym kraju już nie lada okonisko 😛
Poprzeczkę trzeba sobie stawiać wysoko! 😀