Niżówka, Bromba i klenie.

W jednym z poprzednich wpisów opowiedziałem Wam przygodę, jaką zafundowały mi klenie podczas jednego z wiosennych wypadów. Wielokrotnie wspominałem, jak bardzo lubię łowić te piękne i płochliwe ryby. Najchętniej przy użyciu powierzchniowych smużaków, a chyba ideałem jest dla mnie hunterowska „Bromba”. Kolejnym elementem tej kleniowej układanki jest temperatura wody, a także jej poziom. Choć ta ostatnia zmienna nie jest determinująca, gdyż na wyższej wodzie, można świetnie połowić w zalanych trawach, gdzie ryby wpływają w poszukiwaniu pożywienia. Ja jednak wolę niżówkę. Woda po kostki, przelewy, rafy, wystające z wody kamienie i piekielnie ostrożne ryby.

Jak to zwykle bywa, kluczem okazało się znalezienie odpowiedniego łowiska. Znajomość miejscówek, a także podejmowane ryzyko i odwiedzanie nowych rejonów, zaowocowało kilkoma nowymi, bardzo atrakcyjnymi „metami”, które przy odpowiednim stanie wody, pięknie darzyły rybami. Oczywiście, wymagało to odpowiedniego zachowania, podejścia i sprzętu, oraz praktyki i ciągłego dążenia do jak największej świadomości łowienia. Udało się namierzyć piękny odcinek, gdzie napierający nurt rozmył stare ostrogi, a służące do ich budowy kamienie, rozrzucił po płytkich basenach pomiędzy nimi.

Takie rozległe miejscówki staram się obłowić nieco po „pstrągowemu” tzn. stopniowo zwiększając długość rzutu, tak, by nie spalić całego miejsca złapanym zaczepem, spudłowanym rzutem, czy holowaną, z reguły niewielką, rybą z samego końca łowiska. Nie odpuszczam żadnego fragmentu łowiska, gdyż klenie mogą stać zarówno na napływie, tuż za przeszkodami, lub daleko w warkoczu. Prowadzona wachlarzem, często tylko siłą nurtu i bez użycia kołowrotka przynęta, daje mi chyba najwięcej ryb. Po pierwsze, wabik, nawet w najsilniejszym nurcie, idealnie „trzyma się” tafli, nie przestając atrakcyjnie pracować, po drugie, niesiona prądem wody przynęta przesuwa się na tyle szybko, że nie daje zbyt wiele czasu kleniowi na decyzję o podjęciu ataku. Zbędna zwłoka oznacza pożegnanie się ze smakowitym kąskiem, na co ryby nie mogą sobie pozwolić.

Najbardziej cieszy mnie fakt, iż praktycznie wszystkie ryby, zostały przeze mnie złowione w ściśle wytypowanych, nierzadko odmiennych miejscówkach. Zero przypadku. Jeśli ryb nie było na przelewach, to zazwyczaj stały w samym zakątku basenu, od strony napływowej. W takie dni, po obłowieniu rybodajnej miejscówki, można było odpuścić inne jej elementy i iść na kolejną głowkę. To pozwalało zaoszczędzić czas i wycisnąć maksimum z każdego wypadu. Kolejnym aspektem świadomego łowienia, była prezentacja wabika w miejscach, gdzie spodziewałem się ryb i kuszenie ich różnymi sposobami. Posłużę się tu przykładem co prawda niewielkiej ryby, ale sposób jej złowienia, dał mnóstwo satysfakcji : Podnosząca się woda sprawiła, że ryby ustawiły się przy brzegach, we wstecznych prądach klatkowych. Dwa wystające z wody kamienie i wlewający się miedzy nie nurt. Musi stać tam jakaś ryba. Podaję przynętę i powoli prowadzę pod prąd. Dokładnie tam, gdzie obstawiałem, ryba z głośnym chlapnięciem wychodzi do smużaka, ale pudłuje. Ponieważ nie poczułem żadnego kontaktu, nie zaciąłem, choć wyrobienie tego nawyku, zajęło mi trochę czasu. Ryba jednak nie ponowiła ataku. Przytrzymuję przynętę w miejscu, a napierająca na ster woblera woda, kusząco go animuje. Wysuwam dłonią nieco linki z kołowrotka i opuszczając szczytówkę, pozwalam przynęcie nieco się ode mnie oddalić, cały czas zachowując jej pracę. Kiedy wabik spłynął około 40-50cm, dokładnie w miejsce, gdzie ryba wyszła do przynęty, notuję kolejne, tym razem pewne branie, skwitowane skutecznym zacięciem i holem do ręki.

Muszę przyznać, że ten sezon nie dał żadnego okazowego klenia. Ilościowo było Co prawda wypadów nad wodę, jak zwykle zresztą, było mniej, niż bym chciał, a ponadto musiałem je też rozgraniczyć na inne gatunki, a przecież lato, to „klęska wędkarskiego urodzaju”. Mocno zawróciły mi w głowie sumy, o czym już nie raz wspominałem, ale o konkretach napiszę w kolejnych relacjach.

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *