![](http://zahaczeni.net/kamilfishingblog/wp-content/uploads/sites/7/2019/10/klenik-3.jpg)
W jednym z poprzednich wpisów opowiedziałem Wam przygodę, jaką zafundowały mi klenie podczas jednego z wiosennych wypadów. Wielokrotnie wspominałem, jak bardzo lubię łowić te piękne i płochliwe ryby. Najchętniej przy użyciu powierzchniowych smużaków, a chyba ideałem jest dla mnie hunterowska „Bromba”. Kolejnym elementem tej kleniowej układanki jest temperatura wody, a także jej poziom. Choć ta ostatnia zmienna nie jest determinująca, gdyż na wyższej wodzie, można świetnie połowić w zalanych trawach, gdzie ryby wpływają w poszukiwaniu pożywienia. Ja jednak wolę niżówkę. Woda po kostki, przelewy, rafy, wystające z wody kamienie i piekielnie ostrożne ryby.
Jak to zwykle bywa, kluczem okazało się znalezienie odpowiedniego łowiska. Znajomość miejscówek, a także podejmowane ryzyko i odwiedzanie nowych rejonów, zaowocowało kilkoma nowymi, bardzo atrakcyjnymi „metami”, które przy odpowiednim stanie wody, pięknie darzyły rybami. Oczywiście, wymagało to odpowiedniego zachowania, podejścia i sprzętu, oraz praktyki i ciągłego dążenia do jak największej świadomości łowienia. Udało się namierzyć piękny odcinek, gdzie napierający nurt rozmył stare ostrogi, a służące do ich budowy kamienie, rozrzucił po płytkich basenach pomiędzy nimi.
![](http://zahaczeni.net/kamilfishingblog/wp-content/uploads/sites/7/2019/10/Niżówka.jpg)
Takie rozległe miejscówki staram się obłowić nieco po „pstrągowemu” tzn. stopniowo zwiększając długość rzutu, tak, by nie spalić całego miejsca złapanym zaczepem, spudłowanym rzutem, czy holowaną, z reguły niewielką, rybą z samego końca łowiska. Nie odpuszczam żadnego fragmentu łowiska, gdyż klenie mogą stać zarówno na napływie, tuż za przeszkodami, lub daleko w warkoczu. Prowadzona wachlarzem, często tylko siłą nurtu i bez użycia kołowrotka przynęta, daje mi chyba najwięcej ryb. Po pierwsze, wabik, nawet w najsilniejszym nurcie, idealnie „trzyma się” tafli, nie przestając atrakcyjnie pracować, po drugie, niesiona prądem wody przynęta przesuwa się na tyle szybko, że nie daje zbyt wiele czasu kleniowi na decyzję o podjęciu ataku. Zbędna zwłoka oznacza pożegnanie się ze smakowitym kąskiem, na co ryby nie mogą sobie pozwolić.
![](http://zahaczeni.net/kamilfishingblog/wp-content/uploads/sites/7/2019/10/klenik-2.jpg)
Najbardziej cieszy mnie fakt, iż praktycznie wszystkie ryby, zostały przeze mnie złowione w ściśle wytypowanych, nierzadko odmiennych miejscówkach. Zero przypadku. Jeśli ryb nie było na przelewach, to zazwyczaj stały w samym zakątku basenu, od strony napływowej. W takie dni, po obłowieniu rybodajnej miejscówki, można było odpuścić inne jej elementy i iść na kolejną głowkę. To pozwalało zaoszczędzić czas i wycisnąć maksimum z każdego wypadu. Kolejnym aspektem świadomego łowienia, była prezentacja wabika w miejscach, gdzie spodziewałem się ryb i kuszenie ich różnymi sposobami. Posłużę się tu przykładem co prawda niewielkiej ryby, ale sposób jej złowienia, dał mnóstwo satysfakcji : Podnosząca się woda sprawiła, że ryby ustawiły się przy brzegach, we wstecznych prądach klatkowych. Dwa wystające z wody kamienie i wlewający się miedzy nie nurt. Musi stać tam jakaś ryba. Podaję przynętę i powoli prowadzę pod prąd. Dokładnie tam, gdzie obstawiałem, ryba z głośnym chlapnięciem wychodzi do smużaka, ale pudłuje. Ponieważ nie poczułem żadnego kontaktu, nie zaciąłem, choć wyrobienie tego nawyku, zajęło mi trochę czasu. Ryba jednak nie ponowiła ataku. Przytrzymuję przynętę w miejscu, a napierająca na ster woblera woda, kusząco go animuje. Wysuwam dłonią nieco linki z kołowrotka i opuszczając szczytówkę, pozwalam przynęcie nieco się ode mnie oddalić, cały czas zachowując jej pracę. Kiedy wabik spłynął około 40-50cm, dokładnie w miejsce, gdzie ryba wyszła do przynęty, notuję kolejne, tym razem pewne branie, skwitowane skutecznym zacięciem i holem do ręki.
![](http://zahaczeni.net/kamilfishingblog/wp-content/uploads/sites/7/2019/10/klenik.jpg)
Muszę przyznać, że ten sezon nie dał żadnego okazowego klenia. Ilościowo było Co prawda wypadów nad wodę, jak zwykle zresztą, było mniej, niż bym chciał, a ponadto musiałem je też rozgraniczyć na inne gatunki, a przecież lato, to „klęska wędkarskiego urodzaju”. Mocno zawróciły mi w głowie sumy, o czym już nie raz wspominałem, ale o konkretach napiszę w kolejnych relacjach.