Nie jest łatwo pogodzić codzienność z łowieniem. A już dołączyć do tego regularne publikacje na blogu, stanowią czasem wyzwanie niemożliwe do zrealizowania. Ponieważ, jak to zwykle w życiu bywa, z czegoś trzeba zrezygnować. A, sami przyznacie, że bardziej logiczne jest odłożenie w czasie publikowania relacji z wypadów, ale wyrwać się w wolnej chwili nad wodę, coś złowić i w ten sposób gromadzić materiały i wrażenia, którymi mogę się z Wami tutaj podzielić.
Chcąc, nie chcąc, ale nadarzyła się okazja, nieco przymusowa, bym poświęcić nieco czasu klawiaturze i uzupełnił relacje mijającego powoli sezonu. Całe szczęście, brak mojej aktywności, jak wspomniałem powyżej, nie był wcale spowodowany brakiem wypadów nad wodę. Zacznijmy więc od majówki :
Wypad na pierwszomajowe bolenie to dla mnie sprawa tak oczywista, jak emisja „Kevina” w Polsacie na Boże Narodzenie. Ma być i już. W przeciwieństwie jednak do tego telewizyjnego „hitu”, inauguracyjnego wypadu na rapy, wypatruję z wielką niecierpliwością i długo się do niego przygotowuję, zarówno od strony sprzętowej, jak i mentalnej. Śledzę stan wody i im bliżej magicznej daty, tym bardziej staram się przewidzieć sytuację, jaka zastanie mnie nad ukochaną Odrą.
Ponieważ wiosną udało się zaliczyć kilka wypadów, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać na otwarciu. Wiedziałem, że łatwo nie będzie. Nie mając ciśnienia na bezwarunkowe „zapunktowanie”, wziąłem ze sobą również pudełko z wabikami na klenie. Pomimo, iż zdawałem sobie sprawę, że będzie mnie to odciągało od boleni, jednak nad wodą szukam radości, a nie zawodniczego wypełniania limitów. Z tego samego też powodu postawiłem na długi marsz od miejsca pozostawienia pojazdu. Tak, by móc cieszyć się samotnością, co w dni świąteczne i powszechnie wolne od pracy, jest trudniejsze do osiągnięcia, niż złowienie konkretnej zdobyczy.
Ponieważ cel obcowania z rzeką sam na sam, udało mi się zrealizować, pozostało „tylko” coś złowić. Łatwo nie było. Co prawda udało się skusić kilka niewielkich kleni, jednak dobrze wiedziałem, że nie zaznam uczucia spełnienia, jak nie skuszę jakiegoś bolenia. A tych, jak na złość, nie było widać. Pojedyncze, niemrawe ataki, obserwowane w przypadkowych miejscach, miały się nijak do gejzerów, jakie nierzadko dane było mi oglądać, również na początku sezonu. Nie poddając się, obławiam warkocz tworzący się za kolejną ostrogą. Bez rezultatu. Może w klatce? Rzucam. Też na pusto. W tej chwili widzę i słyszę atak tuż poniżej szczytu główki na przeciwległym brzegu rzeki.Norma. Nie przerywam obławiania swojej miejscówki, kiedy boleń atakuje ponownie. W tym samym miejscu. Jak by się tu do niego dobrać? Wstaję i sięgam do pudełka spoczywającego w kieszeni kamizelki. Automatycznie sięgam po Panica 8cm od HMS. To blisko 15g piekielnie lotnej i łownej przynęty. Jednej z moich ulubionych, o której mogliście też poczytać między innymi tutaj. Stan Odry jest niski i jeśli cokolwiek ma dolecieć pod drugi brzeg i skusić tam bolenia do ataku, to właśnie Panic. Zakładając wobler na agrafkę, widzę kolejny, trzeci już atak. Aktywna rapa, która ewidentnie atakuje ukleje gromadzące się na spokojnej wodzie, tuż na zapływie ostrogi. Odczekuję moment, aż uspokoi się wiatr i…posyłam przynętę na napływ. Kontrolnie. Sprawdzam, czy jestem w ogóle osiągnąć wymaganą odległość. Tak, by nie tylko dorzucić do miejsca żerowania drapieżnika, ale też podać wabik nieco dalej i wprowadzić go w „gorącą strefę”. Rzut kontrolny okazuje się obiecujący. Znowu wyczekuję okienka pogodowego. Wymach. Nim wobler dotknie wody, tuż przy zalanych kamieniach przeciwległej ostrogi, ja już zamykam kabłąk i rozpoczynam zwijanie plecionki. Kiedy Panic, sunąc po powierzchni, wjeżdża w miejsce obserwowanych wcześniej ataków, widzę piękny gejzer, a po chwili, pomimo odległości, czuję wyraźne szarpnięcie. Siedzi! Pomimo, iż od razu czuję, że ryba nie należy do kolosów, schodzi to na dalszy plan. Hol z kilkudziesięciu metrów, przez całą szerokość rzeki, a przede wszystkim świadomość i taktyka, dzięki którym udało się skusić rybę do brania, dopełniają tylko uczucie radości. Rozkładam statyw, aparat i robię pamiątkowe zdjęcia.
Sezon rozpoczęty! Czy to zwiastun nadchodzących grubych łowów? O tym napiszę w kolejnych relacjach, których możecie spodziewać się już niebawem!