Sumowy sukces drużynowy

Za każdym razem, kiedy za coś się biorę, staram się wzorować na specjalistach w danej dziedzinie. Nie uważam tego za coś dziwnego, wszak jak się uczyć, to od najlepszych. I tak, chcąc świadomie łowić sumy, staram się podpatrywać tych, dla których te ryby mają już niewiele tajemnic. Oprócz zagadnień techniczno – teoretycznych, cenię sobie też aspekty atmosfery nad wodą, doświadczenia emocji i kolekcjonowania pięknych wspomnień. Zwłaszcza, jeśli na końcowy sukces składa się nie tylko własna praca, ale wysiłek całej drużyny, co podczas sumowania, jest sprawą kluczową. I nie jest to moja teoria, tylko doświadczonego sumiarza, jakim niewątpliwie jest Hlehle. Cały czas się tego trzymam, choć czasem już się zastanawiam, czy to nie jest tak, że w ten sposób ciągle tłumaczę sobie sukcesy kompanów na moim pontonie 😉

Początek tegorocznego sezonu sumowego, okazał się być dla mnie całkiem łaskawy, głównie jeśli chodzi o czas, pozwalający na wyjazdy nad wodę, a te, jak wiemy, są „raczej” niezbędne, jeśli chcemy łowić ryby. Dlatego też, kończąc poprzedni wypad, który okazał się całkiem owocny, myślami znów byłem nad wodą. Tym razem zjawiłem się tam nie sam. Wypad z Grześkiem, kolegą z pracy, planowaliśmy od dłuższego czasu, ale wiadomo, jak to jest, by wspólnie zgrać terminy. Kiedy wreszcie nadarzyła się okazja na łowy drużynowe, od razu zastrzegłem, że chcę iść za ciosem i nadal „męczyć” wąsate. Mój kompan, pomimo, że ryby łowi od dawna, specjalistycznego sprzętu sumowego nie posiada, gdyż nigdy na te ryby się nie nastawiał. Wypad jednak miał być na totalnym luzie. Piękna pogoda, odrzański spływ i próba skuszenia jakiegoś drapieżnika. Choć, mając w pamięci mój wypad z Arkiem, czułem, że to może być szczęśliwy wypad dla Grześka. Chcąc być gościnnym, zaproponowałem, by drugi zestaw, jaki posiadam, obsługiwał kolega. Sam postawiłem na vert, a drugą wędkę, uzbrojoną w pokaźny spławik, ciągnęliśmy za sobą w wolnym dryfie. Ponieważ nie mieliśmy żywców, za przynętę posłużył pęk rosówek.

Po rozłożeniu całego ekwipunku, wreszcie wypływamy. Na łowisku rozstawiam zestawy, ustawiam mniej więcej głębokość łowienia na zestawie spławikowym, a sam zabieram się za obsługę kwoka, obserwację echosondy i wskazuję Grześkowi pierwsze zaobserwowane zapisy. Upał jest niesamowity, powietrze wręcz stoi, a ryby nie wydają się zbyt chętne do współpracy. W pewnym momencie zauważyliśmy zniknięcie spławika, jednak jakieś mało zdecydowane, bez pewnego odjazdu. Chwytam za wędkę, dokręcam hamulec i mocno zacinam. Kij gnie się porządnie, więc, zgodnie z umową, natychmiast oddaję wędkę Grześkowi, a sam odpalam kamerę, by zachować na dłużej rozgrywaną akcję. Ryba broni się dzielnie, ale holujący doskonale ją opanowuje, a ja szykuję się do roli podbierakowego. Nieco zestresowany, by w ostatniej fazie nie zniweczyć wszystkich wysiłków. Wreszcie udaje mi się chwycić suma za żuchwę. Podejmujemy decyzję, by na krótką sesję dobić do pobliskiego brzegu. Podczas walki rybę oceniałem na około 150-160cm. Dokładny pomiar pokazał 156cm, więc trafiłem całkiem nieźle. Ryba jest pięknie spasiona. Robimy kilka zdjęć i uwalniamy stwora.

Zbijamy triumfalną „piątkę”. To pierwszy, a więc życiowy wąs Grześka. Ponieważ mamy jeszcze trochę czasu, pomimo satysfakcji i spełnienia, wypływamy ponownie. Płyniemy na inną miejscówkę, ponownie rozstawiam zestawy i… niedługo potem wiatr zdryfował nas w kierunku wypłycenia. Będąc w jego pobliżu ponownie zauważamy zatopienie spławka, jednak ten, stał kilka centymetrów pod powierzchnią. Czyżby zaczep? Postanawiamy sprawdzić. Najlepiej za pomocą mocnego, obszernego zacięcia, po którym kij wygina się po rękojeść, a hamulec zaczyna grać melodię. Ryba! Ponownie łapię za kamerę, a Grzesiek spokojnie holuje kolejną rybę, która okazuje się być jeszcze większa, niż poprzednie. Jest dobrze zapięta, więc po zdecydowanym „przeciąganiu liny”, łowca nakierowuje mi zdobycz. Z kamerą w jednej dłoni, drugą udaje mi się wykonać pewny chwyt za „szufladę”. Ponownie płyniemy do brzegu, gdzie potrzebowaliśmy 170cm miarki, by określić długość zdobyczy. Świetna okazja do wspólnej kąpieli z kolejnym spasionym wąsem.

Radości nie ma końca! Czuję wielką satysfakcję i radość, pomimo, iż obie te ryby byłyby także moimi życiówkami. Mało tego, gdybym tego dnia był nad wodą sam, łowiłbym w identyczny sposób, niczego nie zmieniając w doborze miejsc, czy ustawień obu zestawów. W takim razie…Zawiść? Zawód? W żadnym wypadku! Wierzę, że przyjdzie mi powalczyć z jeszcze niejednym sumem, może nawet większym, także ten połów tylko dodatkowo mnie nakręcił, a także chyba potwierdził słuszność wniosków wyciągniętych z poprzednich prób. Gratuluję koledze pięknych ryb. Cieszę się wspólnie przeżytymi emocjami i kończąc ten wypad, ponownie snuję plany na kolejny…

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *