Dalekie wyjazdy mają swój niewątpliwy urok. Sam często łapię się na tym, że długa podróż na oddaloną miejscówkę, dają mi poczucie, że odwiedzam obfite łowiska, co oczywiście wcale nie musi mieć miejsca 😉
Jednak kiedy wiemy, że trafiamy na łowisko z solidną populacją ryb, ponadto w towarzystwie kogoś, kto to łowisko zdążył już „rozgryźć”, a zdobytą wiedzą chętnie się z nami dzieli, zupełnie zmienia się postać rzeczy. U „świeżaka”, w którego rolę tym razem się wcieliłem, mogą wystąpić takie objawy, jak drżenie rąk, suchość w gardle i kłopoty ze snem. Spokojnie, to mija. Tuż po zajęciu miejsca na pokładzie, resztki poddenerwowania zabiera pęd powietrza, a zostaje tylko pozytywnie mobilizująca adrenalina i głód łowienia. Taktyka jest prosta. Pędzimy w górę rzeki sprawdzić, czy jakiś boleń nie ma ochoty na wspólną sesję zdjęciową, a potem, w drodze na slip, odwiedzimy liczne kamienne opaski, w poszukiwaniu wielkich jazi. Na nie mam największą nadzieję. Zdjęcia, jakie Mateusz niejednokrotnie nadsyłał, zapierały dech w piersiach. Apetyt miałem tym większy, że pierwszą próbę, kilka lat temu, zniweczyła powodziowa wręcz woda. No, ale najpierw bolki.
Na miejscówce ustawiamy się od strony napływu, obławiając praktycznie wszystkie charakterystyczne elementy ostrogi. Już na 2, czy 3 główce, Tomek ma branie i wyciąga pierwszą rapę. Na kolejnej, to mi się poszczęściło. Długi rzut w warkocz i prowadzenie pod prąd. Kiedy wobler przecina przelew na przedłużeniu szczytu główki, mam potężne szarpnięcie. Ryba dzielnie walczy, wykorzystując energię napierającej wody, ale po chwili kieruję ją na spokojną wodę, gdzie szybko kapituluje. Szybka sesja i lecimy na kolejną ostrogę.
Niestety, pomimo tego, że Mateusz pokazał nam wszystkie najlepsze miejscówki, więcej boleni nie złowiliśmy. Pomknęliśmy więc na jazie.
Taktyka nie była zbyt skomplikowana. W teorii. Najlepsze wyniki Mateusz notował podczas trollingu wzdłuż kamiennych opasek, głęboko pracującymi, mocno pracującymi woblerami, jak na przykład Hornet SDR. Przynęty z jednej strony niewielkie, z drugiej, biorąc pod uwagę jazie, nierzadko 5cm woblery, wydają się być sporymi wabikami. Oprócz tej skutecznej metody, Mateusz wspomina mi o czymś, co od razu przypada mi do gustu. Mianowicie, podczas jednego z wypadów, Tomek obławiał „z ręki” stoki opasek przy użyciu wspomnianych już przynęt. Od razu ta opcja przypadła mi do gustu, gdyż zdecydowanie wolę łowić w ten sposób, choć rozumiem też zwolenników trollingu 😉 . Dodatkową zaletą tego rozwiązania było też to, że nie musieliśmy kombinować, jak zorganizować troll na 3 wędki. Zająłem więc miejsce na dziobie i precyzyjnymi rzutami, prostopadle do brzegu, raz po raz posyłałem swoją przynętę. Krótka, nieco ponad 2 metrowa „szpada” z serii HM62X od Dragona, niewielki kołowrotek i cienka plecionka zakończona przyponem, chroniącym linkę przed przetarciami. Zakładałem, że wędka o cw do 16g i pięknym, progresywnym ugięciu, pozwoli komfortowo łowić w taki sposób. Sprawdziła się znajomicie, pomimo silnego nurtu. Precyzyjny rzut, im bliżej kamieni, tym lepiej. Pierwszymi szybszymi obrotami korbki, sprowadzałem wabik wzdłuż zalanych kamieni, nierzadko czując, jak ster odbija woblera od podwodnych przeszkód. Brania jednak nie da się przegapić. Zdecydowane i pewne targnięcia szczytówką. Najpierw jednak podziwiałem zdobycze u chłopaków, wszak nasza jednostka cały czas wolno przesuwała się pod prąd, a ich przynęty penetrowały samą podstawę opaski, gdzie było niemało ryb. Kolejny krótki rzut, kilka obrotów korbką i jest strzał! Mateusz nieco zwalnia, bym mógł szamoczącą się przy burcie rybę, zagarnąć podbierakiem. Nie ryzykuję. Uciąg wody, płynąca łódź i grube, silne jazie z woblerem uzbrojonym w dwie kotwice, to gotowy scenariusz na nieszczęście na pokładzie. Ponad półmetrowa ryba, to mój nowy rekord!
Łowimy kolejne ryby, nierzadko powtarzając napłynięcia. Chwilę później łowię kolejną rybę, centymetr większą. Potem kolejną, dokładając kolejny centymetr do życiowego rekordu. U mnie meldują się jedynie jazie, trollingujący koledzy oprócz wspomnianych, trafiają też boleniki, sandacze i okonie. Pełny wachlarz! Zabrakło tylko przeciągania liny z sumem. Może następnym razem ? 😉
Czas upływa, a my co chwilę holujemy ryby, jak w amoku. Finalnie, poprzeczka w kategorii jaziowej zawisa u mnie na poziomie 53cm. Wynik jest o tyle pewny i nie budzący wątpliwości, gdyż chwilę po złowieniu jednego, poprawiam wynik kolejnym, o identycznej długości, tym razem pięknie wyzłoconym osobnikiem.
Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak musi skończyć. Nie pamiętam już, czy tego dnia szybciej skończyły się jaziowe brania, czy po prostu musieliśmy już wracać do przystani.
Fantastyczny dzień. Piękna pogoda, piękne ryby i świetna, koleżeńska atmosfera. Czego chcieć więcej? Niedługo później, Mateusz zameldował o niesamowitej rybie, znacznie przekraczającej swoim rozmiarem dotychczasowe zdobycze. Jest więc szansa na poprawę kolejnych życiówek i trafienie niesamowitej ryby, grubo przekraczającej swoją długością granicę 60cm! Może w tym roku?