Lipieniowy klin.

Krakowskie sumy mnie zniszczyły. Wdeptały w ziemię. Po czym wykopały, zmaltretowały, a następnie powtórnie zakopały, cobym za szybko się nie otrząsnął po próbie spotkania z nimi. Wróciłem do domu. Na tarczy i w kawałkach. Mimo przykrej „czkawki” jaką odbijało mi się kilka ostatnich dni łowienia, tęskniłem za rybami. Plan był taki, żeby iść za ciosem i szukać sumów na „swojej” wodzie, ale przez panującą suszę miałbym problemy z przepłynięciem płytkich miejsc. Z drugiej strony patrząc na kalendarz, nie sposób nie zauważyć zbliżającego się zakończenia sezonu pstrągowego. Tu dostałem kolejny wędkarski policzek, tym razem za sprawą zniszczonego pięknego odcinka Bobru. Decyzja zapadła. Lekka muchówka (zresztą innej nie mam 😉 – ale to kwestia czasu 😉 ) i atak na jakiś niewielki ciurek. Lubię takie jednoosobowe łowiska. Szczególnie w środku tygodnia, gdzie mam sporą szansę, że będę nad wodą zupełnie sam. Postanowiłem odwiedzić wodę, w której oprócz pstrągów, zaobserwowałem dość liczne stadka lipieni.

Nad wodą melduję się wcześnie rano. Jeszcze jest znośnie. Kilka godzin później jest kulminacja upałów.  Tylko stanie po….pępek 😉 w chłodnej, bystrej wodzie pozwala normalnie łowić. Zanim wybrałem się nad wodę, znowu zaliczyłem maraton po sklepach i podjąłem próbę uzupełnienia pudełka o jakieś suchary. Kupiłem kilka dziwadeł, licząc na łapczywość ryb. Na pierwszy ogień idzie imitacja chruścika na sarnie. No, powiedzmy chruścika. Śierściuch po opadnięciu na wodę wygląda bardziej jak opasła końska mucha, ale przecież i te dość licznie występują w okolicy…Już po chwili wędrówki w górę rzeczki mam pierwsze branie i wyciągam niewielkiego pstrążka. Kawałek dalej nurt wymywa ładny dołek pod korzeniami rosnącego nad brzegiem drzewa. Obławiam i to miejsce, niestety bezskutecznie. Przede mną niewielka płań poniżej przelewu. Obserwuję spływającą muchę i nagle branie! Kółko na wodzie i „suchar” znika z powierzchni. Zacinam i siedzi. Albo nieco przyjemniejszy pstrążek, ale walka sugeruje coś innego. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia z lipieniami (złowiłem kilka sztuk na obrotówkę), ale coś mi podpowiadało, że to może być „kardynał”. Miałem rację, choć ryba z racji swej wielkości może być określona maksymalnie „klerykiem” 😉

Ot, taki 30+.

1

Podziwiam płetwę grzbietową, drobną łuskę, ciemne kropki i malutki pyszczek. Micha się cieszy, ale nie ma co się guzdrać. Idę za ciosem, czytaj na kolejną miejscówkę. Zmieniam muszkę (która notabene nie nadaje się już do użytku) i zakładam..takie małe coś, co obstawiam, że będzie robiło robotę. No i zrobiło. Brań jest masa. Naprzemian łowię zarówno pstrążki i lipienie, choć tych drugich jest jednak więcej. Nie chcę kończyć tego dnia. Wracając do auta poprawiam odwiedzone wcześniej miejscówki i…znowu łowię ryby. Trochę ryb spadło z bezzadziora, zaliczyłem sporo pustych brań, ale łącznie złowiłem chyba 16, czy 17 lipieni, i 6 pstrążków. Żadna ryba nie przekroczyła co prawda 35cm, ale tyle frajdy, co dały mi te ryby, dawno nie uświadczyłem. Że nie wspomnę o urodzie i sile nawet niewielkich lipasków. Cudne ryby! Wypad zdecydowanie na +, trzeba go koniecznie powtórzyć!

 

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *