Powtórka z majowej (nie) rozrywki.

Zeszłoroczne majowe otwarcie, było lekko mówiąc, kiepskie. Padający deszcz, niska temperatura, wiatr i inne czynniki atmosferyczne spowodowały, że pomimo pokonania wraz z Bluzerem kilkudziesięciu kilometrów rzeki, zarówno z brzegu, jak i z pływadła, zaliczyłem chyba jednego bolenika. Dramat. Zresztą, pisałem o tym na blogu. Wydawałoby się, że gorzej już być nie może. Serio?

30 kwietnia. Wieczorem mam już spakowane auto. Wszystkie przynęty, śpiochy, buty, wędka, zapasowa wędka, kołowrotek, zapasowy kołowrotek, szpula żyłki i masa innych drobiazgów. Ufff. Sporo tego. Sen mam krótki. Nerwowy i przerywany. Grubo przed 3 nad ranem zrywa mnie budzik. Po chwili odpalam silnik i…biorę się za skrobanie szyb. Niestety, to kolejna noc, kiedy temperatura spadła w okolice zera. To powoduje, że temperatura wody znacznie się obniżyła. To nie nastraja optymistycznie. Jadę. Szczęśliwie, trzykrotnie na trasie unikając bliskiego spotkania sarny ze zderzakiem mojego auta.  Nad wodę docieram jeszcze po ciemku. Błyskawicznie się zbroję i rozpoczynam łowienie. Jest magicznie. Mgła powoli się podnosi, odsłaniając powoli przesuwające się masy wody. Zaczynają spławiać się leszcze. Boleni nie widać. Mimo to, z werwą rozpoczynam łowienie. Pomimo upływającego czasu i wraz z pokonywanymi kilometrami, morale nie spadają. Uparcie przeczesuję sprawdzone miejsca. Metr po metrze. Bez skutku.  W połowie dnia wraz z kompanami robimy ognisko. Zapasy energii zostają uzupełnione. Zmieniamy miejscówki, na takie o zupełnie innym charakterze. Również nic. Telefony się urywają- na bieżąco konsultuję się z kolegami, którzy również walczą. I wszyscy bezradnie przyznają : „martwica”. Również w kwestii obserwacji żerujących ryb nie mają dobrych wieści. Nad wodą zastaje mnie noc. Od świtu zaliczyłem jeden pusty strzał na Brombę, puszczoną wachlarzem przez płytki przelew. Sposób ataku sugerował niewielkiego bolka, ale tego kategorycznie nie mogę potwierdzić, gdyż ryba nie trafiła w przynętę…

 

3 maja. O świcie znów stoję nad brzegiem rzeki. Ranek ponownie wita mnie 2 kreskami na plusie. Nie jest dobrze, ale nie ma opcji, bym odpuścił. Jeszcze inny odcinek. Jak się później okazało- dziewiczy. Nie spotkałem tego dnia żadnego spinningisty, jedynie ekipę karpiarzy obławiających basen pomiędzy ostrogami. Dzisiaj mam nieco mniej czasu, jednak 6 godzin sumiennego łowienia, to niemało, a bardzo często w zupełności wystarczające, by uznać dzień za udany i cyknąć kilka niezłych fot z fajnymi rybami. Niestety, nie dziś. Miniony weekend zapowiadał się obiecująco, przynajmniej ze względów atmosferycznych. Niestety, wolnych dni nie mogłem spędzić nad wodą, ale mam niecny plan już niedługo to nadrobić 😉

P.S

Na koniec małe ostrzeżenie i przestroga. Takiego wysypu kleszczy, jaki obserwuję w tym roku, nie pamiętam. Na każdym wyjściu ściągam z siebie kilkanaście sztuk. Na szczęście jeszcze żaden nie zdołał się przebić przez zasieki, jaki im serwuję. Zakładajcie śpiochy, pryskajcie się repelentami, a przede wszystkim obserwujcie siebie i otoczenie. Ze skubańcami nie ma żartów. W tym roku rekordowe źdźbło trawy było miejscem oczekiwania na ofiarę dla…siedmiu kleszczy!

2

Avatar photo

About

Wędkarstwo towarzyszy mi od najmłodszych lat. I z każdym dniem staje się coraz ważniejsze i pochłania mnie coraz mocniej. Aż boję się pomyśleć, co ze mną będzie za parę lat! ;)

View all posts by

4 thoughts on “Powtórka z majowej (nie) rozrywki.

    1. Jacku, tak to bywa na rybach. Raz eldorado i sukcesy, a raz wielogodzinne oranie wody bez efektu… 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *